Oceniając sytuację okiem wprawnego obserwatora rzeczywistości, można by dojść do wniosku, że współczesna, coraz bardziej laicka Polska nie jest szczególnie dobrym miejscem, aby wprowadzać do kin potężny pod względem rozmachu i aspiracji film o byłym przywódcy Kościoła Katolickiego. Twórcy projektu „21:37” (2025) na czele z reżyserem i scenarzystą, Mariuszem Pilisem, wyszli jednak z innego założenia. Uznali oni bowiem, że dwudziesta rocznica śmierci papieża, Jana Pawła II, jest idealnym momentem, by uczcić na wielkim ekranie pontyfikat nie mniej wielkiej postaci dla historii Chrześcijaństwa. Czy realizatorom „21:37” udało osiągnąć się zamierzony cel i nieco odbrązowić obraz Papieża Polaka, jawiącego się dzisiejszej młodzieży raczej jako symbol świątobliwego obciachu, aniżeli wzór patriotyzmu i szeroko pojętych wartości duchowych? Przekonajmy się.
Kościół medialnie bezsilny
Jeżeli nie przeżyliśmy ostatnich kilkunastu lat pod kamieniem, lecz bacznie obserwowaliśmy ogólnopolski obieg informacyjny, to z pewnością mamy świadomość, że Kościół Katolicki pod względem nagłaśniania dokonań Jana Pawła II dosłownie przespał minione dwie dekady. Nie dziwi zatem fakt, że lukę powstałą w wyniku medialnych zaniedbań KK wypełnili rozmaici twórcy internetowi, bezlitośnie naigrywający się z częstochowskiego kultu, jaki po dziś dzień ciąży na wizerunku Karola Wojtyły.
Tak więc, choćbyśmy za wszelką cenę pragnęli „robić dobrą minę do złej gry”, musimy uczciwie przyznać, że pełnokrwista ofensywa narracyjna związana z podtrzymywaniem kultu Jana Pawła II przy życiu (pomijając organizowane rokrocznie 16 października obchody Dnia Papieskiego), de facto zakończyła się w roku 2006, wraz z wejściem na ekrany drugiej (i zarazem ostatniej) części polsko-włoskiej superprodukcji pt. „Karol – papież, który pozostał człowiekiem”. Była ona w istocie rzeczy sequelem nakręconego rok wcześniej filmu „Karol – człowiek, który został papieżem” (przeboju polskich multipleksów AD 2005). W obu obrazach główną rolę zagrał Piotr Adamczyk.

Nie zagłębiając się w dość dyskusyjną wartość artystyczną wspomnianych dzieł, należy docenić, że ich autorzy nie poprzestali wyłącznie na finansowym zdyskontowaniu śmierci Ojca Świętego, lecz poszli w kierunku umocnienia pozytywnych skojarzeń z jego postacią w umysłach rzeszy widzów w kraju i zagranicą. Wojtyła został przedstawiony w tych filmach (głównie za sprawą reżysera, Giacomo Battiato) jako postać ze wszech miar pozytywna, silną ręką trzymająca ster okrętu zwanego Watykanem. Jednocześnie przypomniano odbiorcom zwyczajne, na wskroś ludzkie oblicze papieża – szczególnie w scenach, gdy zstępował on z piotrowego tronu i wychodził na spotkanie tłumom wiernych.
Wspominam o tym wszystkim głównie dlatego, że były to ostatnie (przed rokiem 2025) podrygi działalności filmowej, ukierunkowanej na powszechne utrwalanie pamięci o dziedzictwie Jana Pawła II. Na przestrzeni lat miały co prawda miejsce premiery kolejnych (zazwyczaj drobnych i nieudanych) produkcji, osnutych na biografii słynnego mieszkańca Wadowic (na czele z kuriozalną animacją „Karol, który został świętym”), ale żadne z nich nie dorównały sukcesowi i niebywałej sile oddziaływania, jaką osiągnął w kreacji Wojtyły Piotr Adamczyk.
Jakby na przekór temu marazmowi, z początkiem lutego 2025 środowiska konserwatywne obiegła wspaniała wiadomość: wreszcie, po tylu latach oczekiwania, ukazał się zwiastun nowej, pełnometrażowej produkcji o pontyfikacie Jana Pawła II! To nic, że mowa o filmie dokumentalnym (a nie fabularnym), którego lwia część będzie opowiadać o wydarzeniach rozgrywających się już po śmierci Wojtyły. Ważne, że pojawia się szansa, by dać odpór lewackiej nagonce na najwybitniejszego syna polskiej ziemi – i to w 20. rocznicę jego odejścia!
Wnioskuję (choć nie posiadam konkretnych dowodów), że dokładnie ta sama idea przyświecała całej czeredzie instytucji religijnych (Instytut Dialogu Międzykulturowego, Radio Niepokalanów, Fundacja „Dzieło Nowego Tysiąclecia” itd.), sprawujących patronat medialny nad produkcją.

Wielkie ambicje i nic więcej?
Odchodząc od ironicznego tonu, należy pochylić czoło przed reżyserem „21.37”, Mariuszem Pilisem (a także przed firmą producencką Rafael-Film) za zgromadzenie na planie tak wielu świadków wydarzeń z początku kwietnia 2005 roku: od przedstawicieli duchowieństwa (kardynał Dziwisz), aż po zwykłych ludzi, pragnących w owe dni oddać hołd zmarłemu papieżowi. Na uznanie zasługuje również dobór (jak również samo odnalezienie w archiwach) starych materiałów telewizyjnych, które stanowią nieocenione źródło wiedzy o wydarzeniach sprzed 20 lat. Mnie, jako autora niniejszej recenzji, szczególnie zainteresowało umieszczone w jednej ze scen wydanie telewizyjnych Wiadomości z 2 kwietnia 2005, które w całości poświęcono zmarłemu Ojcu Świętemu (na marginesie warto dodać, że wspomnienia ówczesnego prezentera serwisu, Krzysztofa Ziemca, stanowią istotny element filmu „21.37”).
Na tym jednak pochwały się kończą – i zaczynają się schody. Dlaczego?
Pan Pilis oraz, co bardzo prawdopodobne, jego kościelni mocodawcy postanowili uczynić z pięknego w swoim zamyśle dokumentu nieznośną w formie i w treści hagiograficzną laurkę – zarówno ku czci Wojtyły, jak i samej wiary katolickiej w jej archaicznej, bogoojczyźnianej odsłonie. Z punktu widzenia autorów, nieistotne okazały się liczne kontrowersje, jakie wciąż towarzyszą pontyfikatowi JP2 (tuszowanie skandali pedofilskich, zakaz stosowania antykoncepcji w krajach afrykańskich w dobie epidemii HIV itp.). W zamian za to otrzymaliśmy lakoniczne wspominki z czuwań modlitewnych za duszę Papieża (Kościół św. Anny Papieskiej, Okno Papieskie przy ul. Franciszkańskiej 3 w Krakowie), łzawe opowieści o krótkotrwałym pojednaniu między kibicami zwaśnionych drużyn piłkarskich, czy świadectwo rzekomej obecności „świętego wiatru” w dniu papieskiego pogrzebu (wicher miał dąć jednocześnie na krakowskich Plantach i w Rzymie!). Wszystkie te sceny „przyozdobiono” pełną patosu muzyką w wykonaniu orkiestry smyczkowej. W kulminacyjnych momentach natomiast podłożono chóralną wersję „Lacrimosy” Mozarta – tak, aby łopatologicznie zakomunikować widzom doniosłość prezentowanych wydarzeń. Dramat.

Paradoksalnie najciekawszym epizodem filmu (opowiadającego w przeważającej części o Polsce po śmierci Papieża) okazała się historia znacznie wcześniejsza, z II pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny w roku 1983. Poznajemy ją z perspektywy byłego operatora Telewizji Polskiej (nie pomnę nazwiska), który w okresie stanu wojennego (gdy obowiązywały obostrzenia w kwestii prezentowania papieskiego wizerunku), wykazał się ponadprzeciętną odwagą i dokonał fotografii wielotysięcznego tłumu, słuchającego wystąpienia Papieża na krakowskim Błoniu. Zdjęcie kilka dni później opublikowano w jednym z pism katolickich (bodajże w Tygodniku Powszechnym) z podpisanym z imienia i nazwiska autorem fotografii. Nietrudno więc domyślić się konsekwencji, jakie dotknęły operatora ze strony komunistycznego reżimu (wyrzucenie z pracy i pozbawienie środków do życia).
Ten całkiem interesujący wątek nie zdołał jednak przyćmić ogólnego złego wrażenia, jakie pozostawia w widzu film „21:37”. Dokument przez większość czasu (a trwa ok. 80 minut) nuży patosem, a nawet zaczyna drażnić, gdy usiłuje z uporem godnym lepszej sprawy odmalowywać obraz najwspanialszego papieża bez skazy. Dzieło Mariusza Filisa w żadnym momencie nie rości sobie praw, by stać się istotnym głosem w debacie publicznej wokół JP2. Wydaje się być raczej sprytną próbą zarobienia pieniędzy na sentymencie części Polaków do Wojtyły. Pomimo kilku udanych zabiegów (wykorzystanie licznych archiwaliów i umieszczenie wypowiedzi świadków wydarzeń z kwietnia 2005), całość prezentuje się co najwyżej przeciętnie i nie jest w stanie przekonać do siebie zdeklarowanych wrogów Kościoła Katolickiego. Film wygląda więc, jakby został stworzony przez przekonanych (o niezwykłości JP2) dla przekonanych (o niezwykłości JP2) – i dla nikogo więcej.
W tym przypadku trudno więc mówić o jakiejkolwiek ofercie dla ludzi kontestujących dogmaty religijne lub zwyczajnie powątpiewających w świętość Papieża Polaka – czyli dla większości spośród nastolatków i młodych dorosłych. A to właśnie o ich względy podobno zabiega współczesny kler.
Zatem: Panowie filmowcy, czy warto dalej próbować?
Moim zdaniem jak najbardziej. Należy jednak drastycznie zmienić formę przekazu i dostosować ją do obecnych realiów społecznych, w których wszystkie autorytety są kwestionowane i niczego już nie przyjmuje się za pewnik. Filmy religijne mogłyby z powodzeniem zyskać na wartości, gdyby zamiast narzucania apologetycznej wizji rzeczywistości, przyjrzały się problemom, jakie od dekad trawią instytucjonalny kościół. Mam tutaj na myśli przede wszystkim afery pedofilskie, oderwanie od realiów zwykłych ludzi, życie duchownych ponad stan…
Interesująca (i przełomowa w relacjach obywatele-duchowni) mogłaby być nawet produkcja, stanowiąca polemikę z pozycji katolickich ze słynnymi dokumentami Braci Sekielskich („Tylko nie mów nikomu” z 2019 i „Zabawa w chowanego” z 2020). Na to jednak, znając skrajnie konserwatywne podejście duchowieństwa, raczej się nie zanosi. A szkoda.
Fot. nagłówka: Rafael-Film
O autorze
Student kierunku Dziennikarstwo i nowe media na Uniwersytecie Civitas w Warszawie. Miłośnik poezji i polskiej muzyki art-rockowej z lat 80-tych. Żywo zainteresowany walką z wszelkimi przejawami niesprawiedliwości i nierówności społecznej.