Przejdź do treści

Kara śmierci: za czy przeciw? „Krótki film o zabijaniu”

Dylemat wokół zasadności wymierzania kary śmierci towarzyszy cywilizacji zachodniej co najmniej od epoki Oświecenia. Postępowe prądy myślowe, które znalazły swoje odzwierciedlenie w zapisach Deklaracji praw człowieka i obywatela (1789) oraz Konstytucji Stanów Zjednoczonych (1789), wprowadziły do prawodawstwa współczesne rozumienie ludzkiej godności i ochrony życia. Co prawda XVIII-wieczne państwa na ogół uważały jeszcze za oczywiste przeprowadzanie egzekucji na skazańcach, jednak należy pamiętać, że to właśnie prace nowożytnych filozofów (szczególnie tych związanych z rewolucją francuską) doprowadziły do obalenia obowiązujących dotychczas dogmatów prawnych i zapoczątkowały poszukiwania bardziej humanitarnych metod karania przestępców.

Kolejnym głosem w tej rozwijającej się od wieków (i wciąż nierozstrzygniętej) polemice między zwolennikami a przeciwnikami kary śmierci jest słynny „Krótki film o zabijaniu” – dramat psychologiczny, zrealizowany w 1987 roku przez polskiego reżysera, Krzysztofa Kieślowskiego (zm. 1996).

O czym opowiada „Krótki film o zabijaniu”?

Mirosław Baka w jednej ze scen „Krótkiego filmu o zabijaniu” (1987)

Film jest w istocie archetypiczną przypowieścią o losach 20-letniego chłopaka, Jacka (w tej roli Mirosław Baka). Mężczyzna, przypuszczalnie nieposiadający żadnego wykształcenia, przybywa samotnie z prowincji do Warszawy. Protagonista początkowo snuje się po mieście bez większego celu, odwiedzając lokale usługowe i dopuszczając się drobnych wykroczeń (patrz: zrzucenie kamienia z wiaduktu wprost na sznur pędzących pojazdów). Bohaterem wyraźnie targają skrajne emocje. Jest niespokojny, łatwo wpada w irytację.

Wspomniana złość znajduje swoje ujście w najbardziej drastycznej formie, jaką można sobie wyobrazić – Jacek, po przemieszczeniu się taksówką w ustronne miejsce (nad rzekę), z zimną krwią morduje kierowcę pojazdu, zaciskając pętlę na jego szyi, aż do uduszenia. Po dokonaniu morderstwa młodzieniec porzuca ciało denata w zaroślach, po czym pospiesznie oddala się skradzionym samochodem z miejsca zdarzenia.

Po aresztowaniu mordercy przez milicję jego los sprzęga się z losem początkującego adwokata, granego przez Krzysztofa Globisza. Ten decyduje się bronić Jacka w trakcie procesu. Wszelkie działania z jego strony kończą się jednak niepowodzeniem. Zgodnie z obowiązującą w PRL wykładnią prawa Jackowi zostaje zasądzony najwyższy wymiar kary.

Punktem kulminacyjnym opowieści jest ostatnia rozmowa pomiędzy obrońcą a skazanym, przeprowadzona w celi więziennej. Wówczas bohater grany przez Mirosława Bakę dokonuje swoistej spowiedzi, wyjawiając motywy zbrodni. Chłopak przyznaje, że w kierunku tak skrajnego czynu, jakim jest morderstwo, popchnęło go wciąż niezatarte wspomnienie tragicznej śmierci kilkuletniej siostry – najbliższej istoty w życiu Jacka. Od tamtego feralnego dnia młodzieniec nie był w stanie odnaleźć się w rzeczywistości. Odczuwał przytłaczającą pustkę i nieprzystosowanie do społeczeństwa.

Wyjaśnienia te, pomimo pewnej lakoniczności, w zupełności przekonały adwokata i sprawiły, że stał się on jeszcze bardziej oddanym orędownikiem sprawy swego klienta. Pragnął on dla chłopaka już tylko jednego – uniewinnienia i oczyszczenia z zarzutów. Było jednak za późno. Wyrok został utrzymany w mocy, a kat uczynił swoją powinność.

Czy zgadzam się z przesłaniem?

Krzysztof Kieślowski, reżyser „Krótkiego filmu o zabijaniu”

Po obejrzeniu filmu i dokładnym przeanalizowaniu jego treści, zdecydowanie nie podzielam poglądu, jakoby kara śmierci była li tylko nieuzasadnionym barbarzyństwem, które stoi w sprzeczności z powszechnie przyjętymi zasadami człowieczeństwa (a z takim właśnie przesłaniem wychodzą zarówno reżyser Kieślowski, jak i scenarzysta, Krzysztof Piesiewicz).

Nie posiadam co prawda specjalistycznej wiedzy prawniczej, aby szczegółowo rozważać zapisy kodeksu karnego, ale w sprawach etycznych od dawna stoję na stanowisku, że człowiek dopuszczający się morderstwa świadomie bierze na siebie ryzyko poniesienia dokładnie tego samego losu, co jego ofiara (pomijając sytuacje skrajne, np. gdy sprawca jest niepoczytalny). Ponadto wierzę, że widmo kary śmierci (i, co ważne, nieuchronność jej wykonania) może działać odstraszająco na rozmaitych zwyrodnialców, zniechęcając ich do popełnienia zbrodni. Oczywiście ważne jest, by przewód sądowy skutecznie rozwiewał wszelkie wątpliwości w kwestii odpowiedzialności przestępców za zarzucane im czyny. Trudno wszak wyobrazić sobie bardziej przerażający obrót spraw, niż wykonanie egzekucji na osobie, która w rzeczywistości była niewinna. (patrz: casus niesłusznie oskarżonego o gwałt i morderstwo Tomasza Komendy, który wyłącznie dzięki odmiennym zapisom w prawie, niż miało to miejsce pod koniec lat 80., został skazany na dożywocie – nie zaś na karę śmierci)

Idąc dalej, kontrowersje wywołuje również postępowanie postaci adwokata (Krzysztof Globisz). Będąc szczerym, jego pobudki pozostają dla mnie nierozwikłaną zagadką. Doprawdy ciężko pojąć, dlaczego na samym początku praktyki sądowej już pierwszy napotkany morderca zaczyna wzbudzać u niego litość. Dodajmy, że jest to morderca do szpiku kości zdegenerowany, pozbawiony ambicji i szerszych horyzontów intelektualnych – a przez to de facto niegodny współczucia w autentycznej, pozaekranowej rzeczywistości (co zdecydowanie nie współgra z sympatią, jaką darzył protagonistę sam Kieślowski).

Działania tego bohatera szczególnie zdumiewają, gdy uświadomimy sobie niezwykle prostą, oczywistą prawdę: adwokat Jacka (Mirosław Baka) niedługo przed zaprezentowanymi w filmie wydarzeniami skończył studia. W ich trakcie z pewnością niesłychanie często miał do czynienia z tematem kary śmierci, nawet podczas uczelnianych wykładów. Dlaczego akurat relacja z odrażającym, młodym przestępcą staje się dla adwokata swoistym momentem zwrotnym, po którym nie jest on już w stanie zaakceptować przeprowadzania kary śmierci? Czy rzeczywiście, jak sugeruje to film, osobista tragedia w życiu Jacka (śmierć ukochanej siostry), uwalnia młodzieńca od brzemienia odpowiedzialności za uduszenie drugiego człowieka?

Biorąc pod uwagę powyższe zastrzeżenia, scenariusz autorstwa Piesiewicza zaczyna się jawić raczej jako schematyczna, pretekstowa opowiastka z dość papierowymi bohaterami pierwszoplanowymi, aniżeli pełnokrwiste dzieło filmowe, porównywalne choćby w minimalnym stopniu z autentycznie wybitnymi osiągnięciami Kieślowskiego („Przypadek”, tryptyk „Trzy kolory”).

W trakcie seansu można wręcz odnieść wrażenie, że czołowymi postaciami posłużono się niczym bezwolnymi kukiełkami, które realizują jedynie słuszny cel – doszczętne zohydzenie kary śmierci w oczach odbiorców. Uzasadnione staje się więc twierdzenie, według którego duet Kieślowski-Piesiewicz postawił tym razem na wątpliwej jakości filmową publicystykę, kosztem warstwy merytorycznej.

Wszystkie opinie są wartościowe

Krzysztof Piesiewicz, scenarzysta „Krótkiego filmu o zabijaniu”

„Krótki film o zabijaniu” bez wątpienia należy do tych dzieł, które żadnego widza nie pozostawiają obojętnym i nawet po kilku dekadach od premiery wzbudzają skrajne emocje. Dlatego zrozumiała jest rozpiętość opinii, jakie narosły przez lata wokół zaproponowanego przez duet Kieślowski-Piesiewicz spojrzenia na problem kary śmierci. Część odbiorców, idąc za głosem twórców, niezmiennie docenia wzniosłe moralnie przesłanie scenariusza, w myśl którego przeprowadzanie egzekucji jest straszliwym okrucieństwem, a kara śmierci niehumanitarnym reliktem przeszłości – słusznie wykreślonym z prawodawstwa. Inni natomiast, podobnie, jak ja, dostrzegają pewną naiwność i (co ciężko przechodzi przez usta w kontekście Kieślowskiego) miałkość fabuły, szczególnie w odniesieniu do postaci adwokata. Nawiasem mówiąc, pierwsza z tych grup w II połowie lat 80. posiadała zdecydowanie większy posłuch w społeczeństwie, ponieważ raptem w miesiąc po premierze (kwiecień 1988) wykonano ostatni w historii Polski wyrok śmierci.

Podsumowując: której ze stron można obiektywnie przyznać rację w tym sporze? Żadnej. Wszystkie opinie są równie wartościowe – zarówno moje, jak i osób o biegunowo odległych zapatrywaniach. Pamiętajmy, że każdy widz przefiltrowuje wydarzenia ukazane na ekranie przez własny, unikalny światopogląd i system wartości. Jak mawia uznany krytyk filmowy, Tomasz Raczek:

Tylko połowa filmu jest wspólna, a druga połowa jest absolutnie indywidualna.

I tego właśnie się trzymajmy.

Fot. nagłówka: Filmoteka Narodowa

O autorze

Student kierunku Dziennikarstwo i nowe media na Collegium Civitas w Warszawie. Miłośnik poezji i polskiej muzyki art-rockowej z lat 80-tych. Żywo zainteresowany walką z wszelkimi przejawami niesprawiedliwości i nierówności społecznej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *