To już ten czas w roku. Jesień. Wraz z nią powoli pojawią się na drzewach kolorowe liście, które niebawem zaczną opadać na mokry chodnik, aby niedługo później kruszyć się pod powierzchniami butów. Na naszych szyjach zagoszczą kolorowe chustki, szaliki, a na plecach cieplejsze kurtki lub eleganckie płaszcze. W mediach społecznościowych znowu zobaczymy wzrost popularności dyniowej kawy z cynamonem, czy trendów związanych z dark academia. Pod wieloma względami jesień to przyjemny, kolorowy czas. Ci, którzy podchodzą do tej pory roku nieco sceptyczniej, podkreślą w niej negatywy, czyli pluchę, mgłę i ciemność. Aby umilić ten jesienny czas, przychodzę z propozycjami filmowymi. Co oglądać, aby utrwalić w głowie przyjemniejszy, bardziej klimatyczny obraz tej pory roku i dzięki filmowemu światu z malowniczym pejzażem z tyłu głowy, wejść w ten rzeczywisty? Przed wami 5 jesiennych filmów!
Przystanek 1. Wczesna jesień, czyli „Buntownik z wyboru” (1997)
Boston, późne lata dziewięćdziesiąte. W środowisku prestiżowych uczelni pojawia się uwikłany w prawne problemy młody geniusz, Will (Matt Damon), którego talent, splotem przypadków, rozpoznaje nagradzany profesor matematyki. Aby jednak z nim pracować (i nie pójść do więzienia), Will musi podjąć terapię. Właśnie tak można streścić ten film, ale nie znalazłby się na tej liście, gdyby był tylko o tym. To przede wszystkim opowieść o talencie, potencjale, presji, traumie, klasie, miłości, a ponad wszystkim i przede wszystkim o przyjaźni. Tej głębokiej, lojalnej, braterskiej.
Produkcja jest świetnie nakręcona, zmontowana i zagrana — pojawią się na ekranie Matt Damon i Bena Affleck, którzy wówczas byli jeszcze mało znani, a dzisiaj są już oni pełnoprawnymi celebrytami. Ale niewątpliwie gwiazdą tego filmu jest Robin Williams w roli, za którą otrzymał Oscara. Genialne na ekranie są też Minnie Driver, Stellan Skarsgård czy mniej znany wtedy Casey Affleck. Jednak rzeczą najbardziej docenioną po latach i wyjątkową jest to, jak ten film został napisany.
Pozwolę sobie na małą dygresję, przy omawianiu scenariusza tego filmu. Otóż Matt Damon, wówczas student Harvardu na zajęciach z pisania całkowicie zignorował projekt, zadany przez jego profesora. Miał napisać sztukę jednoaktową. Zamiast tego zaczął tworzyć scenariusz, który potem stał się tym właśnie filmem. Jako dwudziestoparolatek pracował przy nim później ze swoim przyjacielem Benem Affleckiem. To, co rozpoczęło się od niewinnego zadania na uczelni, skończyło się wybitnym scenariuszem, za którego obaj zostali nagrodzeni Nagrodą Akademii Filmowej, a ich mowa podczas odbierania statuetki do dzisiaj pozostaje jedną z najbardziej kultowych, radosnych i żywych scen z ceremonii rozdania nagród. Filmik z tego wydarzenia został zamieszczony pod spodem zamiast zwiastuna, który w mojej opinii za dużo zdradza…
Pragnę jednak ostrzec, że film jest równie zabawny, jak i smutny, więc istnieje ryzyko niejednokrotnego wzruszenia się podczas seansu. Idealnie podkreśla to użyta muzyka Elliotta Smitha, która pięknie wkomponywuje się w nastrój produkcji.
Przystanek 2. Lekcja sztuki, czyli „Uśmiech Mony Lisy” (2003)
Następny film to lekcja sztuki na dużym ekranie. Opowiada historię pewnej prestiżowej damskiej uczelni z lat 50. XX wieku. Pojawia się tam nowa, nietuzinkowa i (jak na tamte czasy) kontrowersyjna nauczycielka sztuki, która zaczyna zmieniać perspektywy często zamkniętych młodych studentek poprzez rozmowy o sztuce i nie tylko… Szybko jednak jej lekcje wpływają równie mocno na życia prywatne uczennic, jak na ich edukację.
Łatwo można wejść w świat sprzed blisko siedemdziesięciu lat dzięki genialnym kostiumom, scenografii i obsadzie, które zabierają nas na podróż do ówczesnych Stanów Zjednoczonych. W głównej roli widzimy Julię Roberts, idealnie oddającą tajemniczość, oryginalność oraz pasję do sztuki swojej postaci.
Nie da się jednak ukryć, że film porusza kwestie równouprawnienia płci w tamtych latach, próbując pokazać, że celem kobiet nie powinno być tylko i wyłącznie wyjście za mąż. Produkcja jednak nie robi tego w sposób pretensjonalny, raczej z czułością traktuje ten temat, tworząc przyjemny, melancholijny i niewątpliwie szczery film i obraz różnych kobiet, żyjących w tamtym okresie.
Pozwólcie Julii Roberts zabrać was na seminarium ze sztuki i do świata jesiennych lat pięćdziesiątych.
Przystanek 3. Jesienna podróż, czyli „Zapach kobiety” (1993)
Kultowa produkcja z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Przedstawia historię starszego weterana wojennego i jego młodzieńczego opiekuna, który ma się nim zajmować na czas trwania ferii z okazji amerykańskiego Dnia Dziękczynienia. Szybko można jednak kwestionować, kto kim się tak naprawdę w tym filmie opiekuje.
Te dziewięćdziesiąt minut czasu ekranowego to lekcja życia nie tylko dla młodego chłopaka, uwikłanego w problemy w szkole, ale również dla widza. Nauczycielem nas wszystkich staje się na okres trwania filmu doświadczony przez życie zarówno fizycznie, jak i psychicznie pułkownik, grany przez Al Pacino (za którą rolę aktor otrzymał bardzo zasłużonego Oscara). Przedstawia nam postać wrednego, eleganckiego, cynicznego, i jeśli tylko wejdziemy w jego świat — zabawnego człowieka z wielką traumą wojenną.
Bardzo szybko można poczuć w filmie dynamikę głównych bohaterów, którzy kłócą się równie często jak się śmieją. To ich relacja i jej rozwój definiuje tę realizację. Warto też dodać, że wiele scen z tej produkcji przeszło do absolutnego kanonu najlepiej napisanych i zagranych dzieł, według niektórych — wszech czasów.
Film przedstawia też idealnie klimat jesieni, dlatego o nim czytacie. Złota pora roku, którą czujemy w parku, w hotelu, w samochodzie, samolocie, w szkole i w eleganckiej restauracji — czuć ją niemalże w każdym kadrze. To niezbędnik na jesienny dzień, który zostawia po sobie spore pole do ciekawych refleksji, czy dyskusji. W swoich najlepszych momentach bawi i wzrusza, czyli robi to, czego można oczekiwać od najlepszych filmów.
Przystanek 4. Jesień Wesa Andersona, czyli „Rushmore” (1998)
Kolejna propozycja to jeden z pierwszych filmów Wesa Andersona (znanego między innymi z filmu „Grand Budapest Hotel”). To produkcja, niestety, mniej popularna, choć równie urokliwa jak pozostałe dzieła tego genialnego reżysera.
W specyficzny sposób i w oryginalnym stylu, film opowiada o Maxie, uczniu prestiżowej szkoły, stypendyście, który ponad wszystko uwielbia swoje liceum. Ma ekscentryczny charakter, jest uparty, elegancki i sprytny. Pisze sztuki, które wystawia w teatrze. Jest także prezesem niezliczonej ilości klubów szkolnych, a na dodatek — to jeden z najgorszych uczniów tej placówki. „Rushmore” ten to podróż w świat Maxa, wraz z typową dla Wesa Andersona nutą nonszalancji i udawanej powagi. Głównym problemem głównego bohatera staje się obiekt jego uczuć — nowa obsesja — zakochanie się w młodej nauczycielce. Podczas trwania filmu, Max nieudolnie próbuje jej zaimponować, co, jak można przypuszczać, nie kończy się dobrze…
„Rushmore” to również opowieść o przyjaźni, talencie, stracie i zagubieniu, które szczególnie widoczne są u głównego bohatera. Świetnie zagrany, zmontowany i nakręcony film, chociaż na dużo mniejszą skalę niż późniejsze produkcje tego reżysera. W obsadzie zobaczymy Jasona Schwartzmana, Billa Murraya, którym akompaniuje wspaniale dobrana ścieżka dźwiękowa, stworzona z utworów zespołów The Kinks, The Who, czy Johna Lennona.
Klimat w filmie buduje jesień, a elementem symbolicznym staje się czapka głównego bohatera, której można mu pozazdrościć w zimny, jesienny poranek.
Przystanek 5. Mroczna jesień, czyli „Gnijąca panna młoda” (2005)
Ostatnia propozycja to jesień w wydaniu nieco mroczniejszym. Ten film to klasyk w reżyserii Tima Burtona wyjątkowy w wielu aspektach. To opowieść o nieszczęśliwej miłości, życiu i śmierci — a to wszystko w specyficznym stylu animacji poklatkowej, z którą warto się zapoznać nawet jeśli na co dzień nie jest się fanem animacji.
Zbudowany przez Burtona świat jest mroczny, groteskowy i interesujący pod względem zarówno wizualnym jak i tematycznym. Muzyka dodatkowo buduje klimat tego filmu — pełno tu jazzu i smutnych ballad na pianinie. Nie zobaczymy tutaj stałych współpracowników Tima Burtona, z którymi często tworzy on swoje filmy, ale usłyszymy ich głosy ożywiające filmowych bohaterów — pojawiają się zatem Helena Bonham Carter, Johnny Depp i Danny Elfman.
To obowiązkowa pozycja dla osób szukających nowych filmowych wrażeń lub wracających z kina z „Beetlejuice, Beetlejuice” (może lekko rozczarowującego filmu), którzy chcą powrócić do samych początków tego ekscentrycznego i osobliwego artysty, którego mroczny świat zachwycił wielu fanów.
Zdjęcie nagłówka: Miramax
O autorze
Uczennica szczecińskiego liceum. Uwielbia literaturę piękną, głośną muzykę, fotografię i film w każdej formie i postaci. W wolnym czasie kolekcjonuje pocztówki.