Przejdź do treści

Oscarowe polecajki: „Biedne istoty” w reż. Yórgosa Lánthimosa

Fot. Flimweb

Ekranizacja „Biednych Istot” na podstawie powieści z 1992 r. Alasdaira Greya zrobiła kinową furorę. Nie bez powodu film uzyskał 11 nominacji do tegorocznych Oscarów m.in. w kategoriach: najlepszy film, najlepszy scenariusz adaptowany, najlepsze kostiumy, najlepsza aktorka pierwszoplanowa. Przewidywania te posłużą w artykule jako wytyczne, by skupić się na cząstkach elementarnych tej produkcji, które prowadzą ją ku sławie i kolejnym statuetkom. 

Książka Greya to dość skomplikowane narracyjnie, przynajmniej z początku, dzieło. Autor wprowadza nas w swój zamysł chaotycznie, zapowiada części składowe książki oraz komu przekaże narrację. Jednak w dalszej perspektywie – podział ten bardzo zręcznie daje uszczknąć, choć pokrótce, innego punktu widzenia. Jest to również jedyna rzecz, której zabrakło mi w ekranizacji. Bowiem tam, ciągle w krzywym zwierciadle, łatwo stracić realny ogląd sytuacji. 

Powieść daje podwaliny do nadnaturalnej wręcz opowieści, lecz nie zaskakuje, nie jest wartką historią przez którą chce się zacięcie brnąć. Jest nowym prototypem Frankensteina wykreowanego przez Mary Schelley. To ciekawa konwencja, zdecydowanie warta uwagi jeśli ktoś chciałby wejść do science fiction i ujrzeć jedną z pierwszych powieści programowych tego gatunku w nowej odsłonie szkockiego pisarza.

Nowatorskość pomysłu pozwoliła na frywolność produkcji filmowej, ponieważ w pierwowzorze dzieje się sporo. Jednak wątki nie zostały rozwinięte na tyle, by stworzyć wyczerpujący portret psychologiczny bohaterów w szczególności głównej bohaterki Belli Baxter oraz jej stwórcy, lekarza Godwina Baxtera.

Film lepszy od książki, czyli jak uczeń przerósł mistrza

Rzadko kiedy zdarza się, by adaptacja znacznie przerosła oryginał. Tutaj jednak tak właśnie jest. „Biedne istoty” w reżyserii Yórgosa Lánthimosa to przede wszystkim przepiękna, choć zaskakująca bajka. Myślę, że nie jestem jedyną osobą, która po lekturze zupełnie inaczej wyobrażała sobie świat przedstawiony.

Zdarzenia dziejące się w Glasgow u schyłku XIX wieku oglądamy przez soczewkę, jak gdyby rybie oko, które nietypowo zniekształca świat przedstawiony, a więc świetnie wprowadza do dość nieoczywistego świata iluzji i groteski. Czarno-białe nagranie, w kontekście całej produkcji, sugerować może symbolikę zamierzchłej przeszłości, a także smutnego, przygniatającego wręcz okresu uwięzienia i zamknięcia młodej kobiety w domu-laboratorium doktora Godwina. Mimo to, od pierwszych sekwencji filmu zderzamy się z prawdziwą fantazją, frustrującym, a z czasem urzekającym humorem, przepięknymi kostiumami i genialną Emmą Stone w roli Belli Baxter. 

Fot. Filmweb

Emma Stone bezkonkurencyjna w starciu o Oscara

Widzimy ją jako dziecko, patrzymy na w pełni rozwiniętą fizycznie kobietę, która uczy się poprzez empirię, poznając przy tym świat i samą siebie. Nie odrywamy od niej wzroku przez cały film. Jest absolutnie przekonująca i urzekająca, czy to na etapie rozwoju dziecka, czy jako w pełni świadoma istota. 

W książce figuruje jedynie jako narzędzie do zaspokojenia własnych potrzeb doktora, jako eksperyment naukowy. Wszelkie rozmowy o emocjonalnym przywiązaniu oraz pociągu mężczyzn wobec niej są płaskie. Lánthimos nadaje całej rzeczywistości smaku, rozwija ciąg przyczynowo-skutkowy, konstruuje świat na podstawach, jakie dał mu Gray w powieści. Jednak dzięki wyobraźni twórców produkcja ta zyskuje w każdym jej aspekcie.

Fot. Filmweb

Bella Baxter – nieszczęśliwa, ciężarna małżonka, która z dnia na dzień znika ze świata – popełnia samobójstwo, a głodny nauki doktor znajduje ją i przywraca do życia poprzez przeszczep mózgu jej nienarodzonego dziecka. Brzmi niezwykle intrygująco, lecz nie to będzie najciekawsze w całej opowieści. 

To przede wszystkim historia kobiety – po prostu. Pod czujnym okiem Boga (w tej roli Willem Dafoe) oraz jego pomocnika, aspirującego lekarza Maxa McCandlessa (Ramy Youssef), dosłownie staje na nogi, uczy się mówić, czytać. Oczywiście dzieje się to w zawrotnym tempie, co dla mężczyzn jest niewiarygodnym doświadczeniem. Jednakże Bella dorasta, a co za tym idzie, odkrywa również swoją seksualność, potrzebę integracji z ludźmi i poznawania świata. I idealnie natrafia na Duncana Wedderburna, który traci dla niej głowę i zabiera ukochaną w podróż po Europie. Dla jej opiekuna to również świetny pretekst, by Bella zwiedziła świat – jako zwolennik empiryzmu, pcha ją ku temu, mimo własnych uczuć wobec niej. 

To właśnie w Europie u boku Duncana (Marka Ruffo) – Emma Stone rozkwita na ekranie. Wachlarz emocji, który spadł na jej postać, został wzorowo ograny – Bella traktuje świat z przekąsem, może niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę. Wciąż z naiwnością dziecka marzy o seksie – choć według niej to „wściekłe skakanie”. Chwilami, niczym monogamiczna Casanova, korzysta z niepohamowanych popędów – to właśnie one w połączeniu z nagłą potrzebą zarobienia pieniędzy zaprowadzają ją aż do domu publicznego – ten moment staje się najważniejszą lekcją dla Belli.

Fot. Filmweb

Artyzm przez wielkie „a”

Historia sama w sobie nie jest porywająca, lecz nie to było celem twórców. Reżyser skupił się na wielokierunkowej perspektywie, by wydobyć z tej opowieści jak najwięcej. Zależało mu na tym, by stworzyć z tekstu Greya nowatorską „Alicję w Krainie Czarów” – widać to w drugiej, europejskiej sekwencji filmu – cukierkowej i słodkiej, wypchanej do granic możliwości groteską oraz nauczkami czającymi się na każdym kroku.

Konwencja urokliwej, bezbronnej kobiety zyskuje na sile, a wraz z jej rozpadem, konsekwentnym upokarzaniem środowiska oraz poszukiwaniem własnej życiowej drogi. Te przemyślenia nie wybrzmiałyby tak mocno po seansie, gdyby nie przerysowane kreacje niektórych postaci, wyśmiewanie, a jednocześnie, tak intymne podejście twórców do relacji mężczyzn z Bellą. 

Yórgos Lánthimos po słynnej „Faworycie” wciąż nie zawodzi, poszukuje, bawi się formą, utrzymując przy tym wyczucie i dając widzom dzieło, które tak świeżo modyfikuje znane już dobrze toposy.

Fot. Filmweb

Fot. nagłówka: Filmweb

O autorze

Studiuję kulturoznawstwo, pisałam dla Dziennika Teatralnego, a także pracuję w Teatrze 6. piętro. Uwielbiam śledzić polską scenę teatralną, kinematografię i zaczytywać się w literaturze pięknej.