Przejdź do treści

Symetryzm, czyli esencja dziennikarstwa. O nadziei polskich mediów.

selective focus photography of people sitting on chairs while writing on notebooks

Oportuniści, wrogowie polskiej demokracji, pożyteczni idioci. Jest pewna grupa, która zbiera te wszystkie inwektywy. Mowa o symetrystach, czyli dziennikarzach i publicystach, którzy – wedle opinii ich zagorzałych krytyków – twierdzą, że wszyscy politycy są siebie warci, czyli stosują symetrię, a pomiędzy PiS-em i PO stawiają znak równości. Z uwagi na chłodne, analityczne podejście do rzeczywistości, oskarża się ich o szkodzenie demokracji, gdyż – rekonstruując narrację sceptyków – pobłażając PiS-owi tworzą obraz, w którym jest to normalna partia polityczna, a nie niszczyciele Polski. Wbrew temu, co mogłoby się zdawać osobie, która nie siedzi w temacie zbyt głęboko, ale ma jako takie rozeznanie w polskiej politycy, ostracyzm na takie osoby kierowany jest głównie ze strony – uogólnijmy dla ułatwienia – liberalnej, a nie prawicowej.


Tekstem niejako założycielskim dla tego tematu, i który rozpoczął o tym dyskusję, był artykuł  Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki z Polityki sprzed czterech lat. Można by rozbić go na części pierwsze, po kolei analizować i polemizować, acz sensu w tym nie widzę, bo ani Janickiego, ani Władyki nie przekonam. Mają swoje zdanie, z którym się nie zgadzam, ale takie ich prawo. Dwie kwestie tylko poruszę.

Pierwsze zdanie tekstu brzmi: Jest ich wielu. W tym stwierdzeniu panowie pięknie rozjeżdżają się z rzeczywistością. Jeśliby spojrzeć na media głównego nurtu, to ludzi, których publicyści Polityki nazywają symetrystami, jest relatywnie niewielu. Wydaje mi się, że gdyby się postarać, policzyć można by ich na palcach obu rąk. Prawdą jest przecież, że zdecydowana większość polskich dziennikarzy czy publicystów jest z góry przypisana do PiS-u bądź antyPiS-u. Była już wtedy.

Po drugie, Władyka i Janicki piszą: Problem symetrystów polega na paradoksie, w jaki nieuchronnie wpadają. […] Ten równy dystans oznacza automatycznie uznanie PiS za normalną, mieszczącą się w liberalno-demokratycznym systemie partię, taką jak Platforma, Nowoczesna, PSL i inne. Tutaj publicyści robią to, co często zdarza się tym, którzy piszą o symetrystach, czyli polemizują ze stanowiskiem, którego de facto nikt nie reprezentuje. Przecież żaden symetrysta nie uważa, że PiS to liberalna partia w tym rozumieniu, o jakim chodzi autorom tekstu. Dostrzega zaś, że jej byt jest czegoś wynikiem. Czego? Na przykład błędów poprzednich ekip, które ta (cynicznie czy nie – to kwestia indywidualnej interpretacji) wykorzystała. Janicki i Władyka – mimo iż uważają, że symetryści stają się żołnierzami PiS – sami niejako namawiają, żeby stać się, na odwrót, żołnierzami opozycji. Generalnie takie stawianie sprawy jest absolutnie mylne, bo nie jest przecież rolą dziennikarza, aby zastanawiać się, czy i komu jego tekst się przysłuży, prawda? Wszak krytycyzm wobec PiS-u nie musi się równać histerycznym alarmom, że nadciąga faszyzm albo Polexit, którym – nawiasem mówiąc – straszyła z okładki Polityka w tym samym numerze, w którym cytowany tekst się ukazał. Przypominam: to był maj 2016 roku, a panika związana z rządami PiS-u narasta z każdym miesiącem, po części oczywiście słusznie.


Jedno Polityce trzeba oddać – w swojej niechęci do symetrystów są konsekwentni. Gdy w 2018 roku Rafał Woś, wówczas dziennikarz tego pisma, zamieścił w Gazecie.pl felieton, w którym proponuje Lewicy, aby ta weszła w koalicję z PiS, został zwolniony, gdyż zaburzył absurdalny – w mojej ocenie – konstrukt zwany linią redakcyjną. To właśnie dzieje się z symetrystami, bo ich teksty często wykraczają poza utarte schematy, nie są łatwe do przewidzenia ani banalne, ich autorzy niejednokrotnie niuansują, nie ponoszą ich emocje ani skrajności. A te cechy nie pasują do felietonów pisanych pod linię redakcyjną, bo w tak spolaryzowanej sytuacji medialnej trzeba być albo za, albo przeciw, i nie ma specjalnie miejsca na żadne ale. Podam inny przykład co by nie znęcać się cały czas nad tą Polityką, którą w gruncie rzeczy jest za co lubić. Od końca lat 90. w Gazecie Wyborczej pracował Grzegorz Sroczyński, jeden z – przyznaję – moich ulubionych dziennikarzy. Po 2015 roku, gdy poziom polaryzacji i wzmożenia wystrzelił ponad skalę, do pewnego czasu mógł jeszcze przeprowadzać krytyczne wobec III RP wywiady, jak ten z nieżyjącym od niedawna prof. Marcinem Królem pt. Byliśmy głupi. No ale i to się skończyło, Sroczyński z Wyborczej odszedł – jak tłumaczono – z powodu różnić ideowych. Na szczęście dla polskiego dziennikarstwa miejsce na rynku znalazł, teraz pisze w Gazecie.pl i prowadzi audycje w TOK FM, które – żeby było zabawniej – należą, w całości lub częściowo, do Agory, która równocześnie wydaje Gazetę.

Te przypadki to sytuacje osób o poglądach lewicowych, ale żeby być uczciwym, to należy też wspomnieć o podobnych przykładach po prawej stronie. Chyba jedna z najpopularniejszych blogerek politycznych, o ile nie najpopularniejsza, czyli Kataryna przez kilka dobrych lat pisała felietony dla konserwatywnego tygodnika Do Rzeczy. W grudniu ubiegłego roku zakończyła jednak współpracę z tytułem, bo jeden z jej tekstów został przez redakcję uznany za nieprawomyślny, więc go nie opublikowano. Publicysta Piotr Zaremba, również w mojej opinii świetny, po tym, gdy w 2017 roku był krytyczny wobec sądowych reform Prawa i Sprawiedliwości, pożegnał się z posadą zastępcy redaktora naczelnego tygodnika Sieci. Nadal wprawdzie tam pisuje, acz nie na tematy polityczne. Obecnie Zaremba jest związany z kilkoma tytułami (między innymi Dziennikiem Gazetą Prawną czy Rzeczpospolitą), co dobitnie pokazuje, że nie mają łatwo ci, którzy potrafią być krytyczni wobec wszystkich, również własnego obozu.


Przykłady Sroczyńskiego i Wosia dokumentnie obalają pewien mit polegający na przekonaniu, że strona PiS-owska jest nietolerancyjna i nienawistna, ale już ta dobra, słuszna, czyli antyPiS-owska kocha i przygarnie każdego. Oczywiście świat nie jest taki czarnobiały, czego próbują dowieść również ci źli symetryści. Z uśmiechem na ustach czytam na Twitterze wpisy ludzi, którzy rozpisują się jaka ta TVP jest obrzydliwa etc., a później dokładnie te same osoby irytują się, że do TVN24 zaproszony jest jakiś polityk PiS-u, którego nie lubią albo dziennikarz, który – o zgrozo – czasem nawet pochwali PiS. Wywołuje to w tych obrońcach wolności słowa niesamowite pokłady złości i niespecjalnie wiem dlaczego. Przecież są za pluralizmem, no nie? Moim celem nie jest oczywiście relatywizowanie działań telewizji Jacka Kurskiego. Ba, wydaje mi się, że to ona powinna być wzorem bezstronności i pluralizmu opinii, bo finansowana jest z pieniędzy podatników. Tylko, skoro od innych wymagamy pewnych standardów, to pilnujmy ich również u siebie.

Bardzo przykry był tweet prof. Wojciecha Sadurskiego, który przekonywał, że to w sumie dobrze, że Orlen przejmuje Polska Press, bo wówczas na rynku zostaną tylko dobre tytuły, jak Gazeta Wyborcza, Polityka czy Newsweek. Tak strażnicy Konstytucji wyobrażają sobie wolność słowa. Najdalej poszła chyba prof. Magdalena Środa, która w sierpniu na łamach Wyborczej” pisała: Śmiertelną chorobą, która toczy media […] jest symetryzm. Jeśli w Polsce skończy się demokracja, będzie to wina zarówno autorytarnej partii, która nami rządzi, jak i dziennikarzy, którzy z lenistwa, z powodu ignorancji lub dla oglądalności krzewią antydemokratyzm. Przedstawianie różnych punktów widzenia to krzewienie antydemokratyzmu? Gdybym miał sobie wyobrazić koniec dziennikarstwa, to tak by on wyglądał.

Oczywiście, są pewne granice. Uważam, że zapraszanie do programu o szczepieniach eksperta oraz Edytę Górniak, która tym samym dostała trybunę do głoszenia swoich antynaukowych bredni, jest nieporozumieniem. Media polegają na tym, żeby w sposób jak najpełniejszy tłumaczyć ludziom świat, ale z poszanowaniem dla ich inteligencji.


Kilka miesięcy temu gościem audycji Sabat symetrystów, prowadzoną przez Grzegorza Sroczyńskiego i Galopującego Majora (pseudonim publicysty Krytyki Politycznej) był Przemysław Szubartowicz, redaktor naczelny portalu wiadomo.co, niegdyś dziennikarz mediów publicznych, jeden z najbardziej znanych anty-symetrystów. Powiedział coś w rodzaju: symetryści szkodzą, bo dziś w Polsce realnym problemem nie jest Platforma Obywatelska, ale PiS, wobec czego trzeba tę pierwszą wspierać, a nie krytykować.

To pokazuje, że nie dość, że anty-symetryści mają kiepskie argumenty, to jeszcze kompletnie zatracili zmysł polityczny. Nie wiem, czy Szubartowicz zdążył się zorientować, ale od pięciu lat Platforma próbuje wygrać z PiS, i jakoś nie bardzo jej to wychodzi. O czym to świadczy? Ano o tym, że coś jest z nią nie tak. A co w takim razie należy zrobić? Ano nie utwierdzać jej w przekonaniu, że wszystko jest w porządku, tylko źli wyborcy nie chcą na nią głosować, ale starać się (poprzez konstruktywną krytykę właśnie) wywierać na nią presję, a w konsekwencji – zmiany. Tylko zmiana sposobu myślenia zawiadowców tej formacji może spowodować, że zacznie ona odnosić jakieś realne sukcesy, a nie pocieszać się, że są największą partią opozycyjną. Pomijam już fakt, że rolą dziennikarza nie jest umacnianie kogokolwiek, ale o tym już wcześniej pisałem. Niemniej – merytoryczna krytyka może przynieść pozytywne skutki, czego zdają się nie rozumieć liberalni publicyści.

Nawiasem mówiąc – taki dobór gości w programie to dowód na uczciwość, której nie doświadczymy zarówno w internetowej telewizji w Polsce braci Karnowskich, jak i w programie Tomasza Lisa. A co więcej – co chyba jest najsmutniejsze – to nie jest tak, że oni nie potrafią zaprosić gości z obu stron sceny, ale mają wewnętrzne poczucie misji, które każe im walczyć o lepszą Polskę.


Bardzo podobała mi się dyskusja, która wywiązała się w ostatnim odcinku Drugiego Śniadania Mistrzów w TVN24, który jest solą w oku wzmożonych fanów PO, gdyż niejednokrotnie osoby tam zapraszane niedostatecznie jej klaszczą. A w tym dniu u Marcina Mellera gościł Dariusz Rosiak, który – gdyby poczytać tweety na jego temat – robi tam za PiS-owca. Oczywiście nie jest to prawda, i trzeba wiele złej woli, by w ten sposób to oceniać. Rosiak, tegoroczny Dziennikarz Roku magazynu Press, zwyczajnie uważa, że należy wysłuchać obu stron sporu i wyciągnąć wnioski. To bardzo zdroworozsądkowe stanowsko, ale że nie przyłącza się do antyPiSowskiej histerii, to oczywiście kwalifikuje się do definicji symetrysty, a problem zaczyna się już ze sformułowaniem dwie strony sporu. Według takich publicystów, jak Szubartowicz nie ma żadnych dwóch stron. Liberałowie przedstawiają to tak, że jedni to obrońcy Konstytucji, a drudzy to jej grabarze. Nie, nie pomyliliście się, to nie kolejny pasek z TVP Info. Choć wiem, tak to brzmi.
Niesłychanie zadziwiło mnie, jak po tym, gdy Dariusz Rosiak na początku tego roku został zwolniony z Trójki, publicyści liberalni z niewypowiedzianą satysfakcją ogłosili, że oni już w 2015 roku przed tym ostrzegali przed tym, co PiS zrobi z mediami publicznymi, a ci oportuniści nie słuchali, więc teraz mają. Na zasadzie: my rozpoczęliśmy wzmożenie już cztery lata temu, teraz to się spełniło, i wyszło, że mieliśmy rację. Trochę to dziecinne.

Ale wracając – Dariusz Rosiak na antenie TVN24 dokładnie to powiedział, czyli że trzeba starać się wysłuchać i zrozumieć drugą stronę. Na Twitterze wywołało to oczywiście falę oburzenia ze strony kibiców PO zarówno na samego Rosiaka, jak i na gospodarza programu – Marcina Mellera, a u Elizy Michalik chęć polemiki, co ów publicystka uskuteczniła na łamach Gazety Wyborczej. Główną myślą tego felietonu było to, że Michalik właściwie to szanuje słuchanie drugiej strony, i aprobuje taki sposób uprawiania dziennikarstwa, ale nie przyjmuje postawy usprawiedliwiania szubrawców, a do tego sprowadza się dziś – według publicystki – rola symetrysty. I to znowu to samo, czyli polemika z czymś, czego nie ma. Szubrawstami są – mam rozumieć – np. nagonka na LGBT, niszczenie wymiaru sprawiedliwości. No dobrze, tylko w takim razie kto taki to usprawiedliwia? Bo ja nie wiem.
Moim zdaniem nieporozumienie z symetryzmem zaczyna się już na etapie definicji. – pisze Michalik. Gdyby zastąpiła definicję nazwą, tobym się zgodził. W gruncie rzeczy niewiele jest dziś osób, które podpisałyby się pod hasłem PiS, PO – jedno zło, a w dodatku są to zwolennicy Konfederacji, o których bynajmniej tu nie chodzi. A to, o czym mowa nazwałbym raczej rzetelnością, uczciwością wobec odbiorców.


Takie myślenie, jakie prezentują Eliza Michalik czy Przemysław Szubartowicz w swoich tekstach rezonuje niestety z czytelnikami. Naprawdę są ludzie, którzy zestawiają Grzegorza Sroczyńskiego z Danutą Holecką, co jest po prostu horrendalne i niewytłumaczalne w żaden sposób. Przy takiej polaryzacji, kiedy właściwie każdy czyta to, co chce, jak najwięcej osób powinno starać się to przełamywać i nie porzucać zasad etyki dziennikarskiej na rzecz pałowania rywala. Pociesza mnie fakt, że ci, którzy jakoś wyłamują się z dwóch głównych nurtów, są doceniani. Od kilku lat Andrzej Stankiewicz z Onetu, w mojej opinii jeden z najlepszych polskich dziennikarzy, plasuje się na najwyższych miejscach w konkursie Grand Press, w tym roku wygrał także plebiscyt Dobry Dziennikarz, organizowany przez Instytut Dyskursu i Dialogu. Wspomniany wcześniej przeze mnie Grzegorz Sroczyński w 2014 roku otrzymał Nagrodę Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego oraz Grand Press. A przykładów można by podać jeszcze wiele. To w takich ludziach – symetrystach – jest nadzieja polskiego dziennikarstwa.

O autorze

Licealista. W przyszłości marzy o pracy dziennikarza. Pisze również do "Gazety Młodych", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej". Wstaje codziennie o szóstej rano. Nawet jak nie musi. Czyta gazety. Wyczulony na punkcie homofobii i antysemityzmu.