Aktualna sytuacja w Zjednoczonym Królestwie nie maluje się kolorowo. Dwa lata po Brexicie okazuje się, że wiele na wyspach się nie zmieniło: prawo unijne nadal pozostaje obowiązującym systemem, a kapitalizm, dla którego Brytyjczycy wyszli ze wspólnoty Europejskiej, przestraszył wszystkich. To, co dziś dzieje się za kanałem La Manche, dobrze świadczy o demokratycznych rządach Unii Europejskiej (UE).
Okazuje się, że ustrój UE dobrze odzwierciedla obecny stosunek europejskich społeczeństw do zagadnień gospodarczych. Często daje się zauważyć w mediach, różnych stronnictw politycznych, jakoby brukselscy urzędnicy narzucili Europejczykom przepisy prawne, które powstrzymują ludzi od wzbogacania się. Jednakże, po tym, co dziś obserwujemy w Wielkiej Brytanii, wychodzi na, że to my sami rzucamy sobie kłody pod nogi. Często powielany obraz UE to ogromny dług publiczny, nowe podatki oraz wszechobecna biurokracja. Brytyjczycy mieli tego dość i wyszli ze wspólnoty, która w ich mniemaniu była zbędna do osiągnięcia lepszych wyników gospodarczych. Konserwatyści zaczęli trąbić o wzroście gospodarczym oraz większym „torcie” dla wszystkich, aczkolwiek okazuje się, że kapitalizm, który miał do tego doprowadzić to nie wizja życia, Brytyjczycy sobie wymarzyli.
Rzeczywiście, aby tak się stało, należy wyrzucić do lamusa niechęć do bogatych, którzy teraz będą musieli płacić mniej w swoich rozliczeniach podatkowych. Zrozumieć, że jednak powszechna służba zdrowia to zbyt duży wydatek dla państwa, które przestaje żyć na kredycie. To (i nie tylko to) stanowi prawdziwą wizję świata, w którym ludzie korzystają z prawdziwie wolnego rynku, na którym przedsiębiorcy rywalizują ze sobą o każdy pens lub przeciwnie – monopolista zdominował całą branżę i narzuca ceny, które nie odpowiadają jakości jego usług. Próba przekonania wyborców obietnicami małych podatków, szybkiej i kompetentnej biurokracji lub potędze krajowych firm to populistyczna zagrywka, która prędzej, czy później musiała tak się skończyć. Jeśli Zjednoczone Królestwo chce nadal się liczyć – co najmniej – na arenie europejskiej, to Brytyjczycy będą musieli zmienić swoje przyzwyczajenia.
Wielka Brytania osiąga nie tylko gorsze wyniki gospodarcze, ale również staje się państwem niestabilności politycznej. Do niedawna było to państwo, które cieszyło się obok Stanów Zjednoczonych, jednym z najbardziej stabilnych scen politycznych na świecie. Aczkolwiek do dziś Brytyjczycy doświadczyli kilkanaście afer związanych z byłym premierem Borisem Johnsonem, który pomimo ich nagłośnienia nadal utrzymywał stanowisko pierwszego ministra. Dodatkowo w przeciągu zaledwie sześciu lat, misję utworzenia rządu oddelegowana aż pięciu różnym premierom. Daje to podobny wynik, jaki otrzymujemy we Włoszech. Od zakończenia II wojny światowej, Włosi mieli już 70-ciu różnych premierów, którzy średnio rządzili zaledwie trzynaście miesięcy. Włochy już od dawna stały się politycznymi peryferiami Europy, zaskakujące jest jednak, że do tej grupy zdaje się dołączać królestwo Anglosasów.
Liz Truss zachowała się w sposób, jaki by oczekiwano od premiera Polski. Polityka gospodarcza pani premier jest żywo wyciągnięta z modelowego przykładu zarządzania wschodzącym rynkiem, jakim jest polski. Małe podatki, szybka biurokracja, w długim terminie mniejsze wydatki budżetowe oraz zwiększona rywalizacja aktorów rynkowych to zmiany, które powinny zostać wprowadzone w Polsce, abyśmy mogli cieszyć się szybkim i trwałym wzrostem gospodarczym. Pytanie, czy tego chcemy? Brytyjczycy jako jedni z niewielu narodów stawiających jednostkę ponad grupę poddali się. Czy my zatem będziemy bardziej wolnościowi?
Fot. nagłówka: AP
O autorze
Uczeń Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Pawła II w Żarach. Interesuje się polityką, historią oraz prawem. Finalista 63 edycji Olimpiady Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym.