Niedługie, siedmiominutowe orędzie Władimira Putina do narodu rosyjskiego wygłoszone porankiem 21 września, mimo że nie zmieniło znacząco narracji prezydenta Rosji, powinno wpłynąć na naszą perspektywę sytuacji za wschodnią granicą. Najwięcej sprzecznych emocji budzą kwestie częściowej mobilizacji, „referendów” w sprawie akcesji marionetkowych republik do Rosji oraz przełamywanie nuklearnego tabu. Wszystkie te zagadnienia, choć tematycznie poniekąd odległe od siebie, dają spójny obraz diametralnej zmiany, do której doszło (wreszcie) w murach Kremla. Władimir Putin dostrzegł, że wojnę, której wciąż nie chce nazwać wojną, przegrywa. Jest to wiadomość dobra. Gorsza jest taka, że świadomość coraz bardziej prawdopodobnej porażki może popchnąć go do ruchów, które mogą zagrozić fundamentom znanego nam świata.
Ani demokratyczne, ani referenda…
W ramach tematyki poruszonej przez Putina, kwestia referendów w „republikach” Ługańskiej, Chersońskiej, Zaporoskiej i Donbasu została potraktowana najbardziej po macoszemu przez komentatorów ostatnich wydarzeń. Uznano je za niewiele więcej niż klasyczną parodię procesu demokratycznego, tak lubianą przez Putina. Faktycznie, głosowaniom brakuje mandatu demokratycznego i widzą to już nawet Rosjanie. Przebywający czasowo na wygnaniu burmistrz Melitopola Ivan Fedorov twierdzi, że nawet rosyjskie elity przewidują, że frekwencja nie przekroczy 10%. Nie jest to zresztą dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że armia rosyjska nie kontroluje już w pełni żadnego z okręgów, w których przeprowadza plebiscyty. Trudno jest sztucznie zwiększać frekwencję, gdy brakuje do tego ludzi.
Ważne jest jednak to, z jakim pośpiechem zorganizowano referenda. Putin chce przeprowadzić akcesję zagrabionych terenów, póki jeszcze ma ku temu jakiekolwiek logistyczne możliwości. Przede wszystkim jednak próbuje on zagwarantować sobie kolejną propagandową opcję, której tak desperacko dziś potrzebuje. Od 28 września – dnia, w którym w życie wejdą wyniki referendów – Kreml będzie mógł twierdzić, że każdy kolejny krok ukraińskich żołnierzy w toku kontrofensywy będzie agresją naruszającą integralność terytorialną mateczki Rosji. A historycznie ten argument nieraz trafiał do dumnych serc narodu. Czy będzie tak i tym razem? Trudno powiedzieć, Rosjanie z coraz większym trudem wierzą w to, że wszystkie podłe czyny Putina faktycznie służą dobru Rosji.
Ku chwale Ojczyzny?
Na te propagandowe trudy z pewnością wskazywałby odzew na częściową mobilizację. 300 tysięcy rezerwistów, bo powołanie takiej ich liczby zapowiedział Putin, to zgodnie z kalkulacjami ministra obrony narodowej Siergieja Szojgu raptem wyspecjalizowany procent tego, na co pozwolić mogą sobie siły zbrojne kraju. Znaczna większość rezerwistów nie ma więc powodów do zmartwień. Mimo to panika jest faktem. Ogólnokrajowe demonstracje przeciw mobilizacji również. Młodzi Rosjanie na masową skalę wyjeżdżają z kraju. Loty do Mińska i Gruzji wyprzedały się momentalnie, a w niektórych regionach administracyjnych Rosji już zakazano rezerwistom opuszczania miejsca zamieszkania. Przewiduje się, że kolejne pójdą za przykładem.
Wszystko to, zdaniem profesora Lawrenca Freedmana z King’s College London, jest efektem drastycznego przeliczenia swoich możliwości przez Putina już w przededniu inwazji. Trudno jest prowadzić wojnę bez nazwania jej wojną, choć z perspektywy propagandowej było to zdecydowanie krokiem rozsądnym. Rosja od początku wojny potrzebowała rezerwistów. O ile w końcu zrozumiała tę potrzebę, rezerwiści nie chcą dziś iść i umierać w „specjalnej operacji militarnej”. Przenikliwość Putina po raz kolejny zawiodła. Zawieść może również strategia oparta na wcielaniu do armii rezerwistów. Wątpliwie wyszkoleni, niedoświadczeni i niedozbrojeni chłopcy z rosyjskich rubieży mają raczej wątpliwe szanse, by obrócić losy wojny.
Zabawa czerwonym przyciskiem
Losy wojny i wojen, które nadejdą, mógłby z kolei zmienić poruszony jako ostatni, najbardziej drastyczny punkt przemówienia Putina. Ryzyko użycia broni nuklearnej wzrasta przy każdym kolejnym nawiązaniu do wykorzystania tej broni. I choć mamy wszelkie powody, by uważać, że blefuje, mówiąc „To nie jest blef” (tak jak wojna, która „nie jest wojną” ku zaskoczeniu wszystkich wojną jest), groźba wykorzystania arsenału nuklearnego wzrasta. Zwłaszcza że Putin nie jest liderem przewidywalnym.
Doktryna wojskowa Rosji wskazuje na to, że do użycia arsenału atomowego może dojść wyłącznie, gdy zagrożona jest egzystencja kraju. Putin w przemówieniu zapowiedział z kolei, że wykorzysta wszelką dostępną broń w sytuacji naruszeniu integralności terytorialnej Rosji. Najgroźniejsza może być jednak trzecia alternatywa. Putin może (ale nie musi i nie wydaje się by miał) wykorzystać broń atomową, kiedy ostatecznie groźba zwiśnie nad jego pozycją u władzy. Zgodnie z doktryną Reagan-Gorbaczow każda wojna nuklearna jest wojną przegraną. Jeszcze w sierpniu bieżącego roku Rosja potwierdziła przywiązanie do tej prawdy. Mimo to Putin raz za razem w toku wojny podejmuje decyzje sprzeczne z tym, czego można oczekiwać od racjonalnego lidera. Dlatego to w tym punkcie przemówienia należy doszukiwać się największego zagrożenia dla Ukrainy i obecnego porządku świata.
Putinowi kończą się opcje
Zaciska się pętla wokół szyi Putina i wreszcie zaczyna on to rozumieć. Choć jest to z jednej strony pozytywne, bo doskonale świadczy o opłakanej sytuacji Rosji w ramach inwazji na Ukrainę, obecny stan rzeczy rodzi kilka problemów. Putin wie, że wojna to dla niego kwestia być albo nie być i porażka Rosji będzie jego końcem. A ta perspektywa z każdym dniem staje się coraz realniejsza. Mobilizacja i referenda akcesyjne to konwencjonalne próby uniknięcia tego, co powoli przybiera kształt przeznaczenia. Próby te opierają się jednak na dalszej spirali kłamstw, która stała się już zbyt zagmatwana dla narodu. Niekonwencjonalna i znacznie bardziej ponura droga związana z wykorzystaniem potencjału nuklearnego na chwilę obecną zdaje się nieprawdopodobna. Nie można jednak wykluczyć, że będzie ona ostatnią z szalonych decyzji Putina. Obowiązkiem Zachodu jest gotowość.
Fot. nagłówka: Ilya Pitalev/SPUTNIK
O autorze
Student historii i stosunków międzynarodowych z powołania. Z miłości, poeta, muzyk, filozof, humanista. Idealistycznie wierzy w lepsze jutro. Realistycznie opisuje politykę zagraniczną. Z optymizmem popija herbatę.