Wybory na Węgrzech, czyli walka dwóch ogromnych ugrupowań o przywództwo w jednoizbowym parlamencie nad Dunajem. Po jednej z nich, rządzący od 2010 roku, Fidesz, a na naprzeciw lewicowo-centrowo-prawicowa opozycja z tajemniczym kandydatem na premiera kraju.
O ogólnej sytuacji przed wyborami oraz szansach węgierskiej opozycji opowiadałem w pierwszej części „Orbán kontra Opozycja”. Dziś przyszedł czas na przedstawienie twarzy zjednoczonej opozycji. Nieznany człowiek o znikomej przeszłości politycznej i były wyborca Fideszu – kim jest i dlaczego został nominowany do walki o fotel premiera?
Od sprzedawcy do premiera
Z wykształcenia ekonomista, historyk i elektrotechnik, w domu kochający ojciec siedmiu dzieci. Konserwatysta i przeciwnik szeroko rozumianej poprawności politycznej. W latach 2004-2009 przebywał w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Sprzedawał części do telefonów i samochodów, a po powrocie do kraju wykładał na Uniwersytecie Segedyńskim. Otwarcie przyznaje, iż był wyborcą Fideszu, lecz teraz już po raz drugi spróbuje z nim wygrać. Wprawdzie w 2018 – z miażdżącą przewagą – pokonał kandydata Fideszu w walce o urząd burmistrza miasta Hódmezővásárhely. W polityce ogólnokrajowej zadebiutował wraz ze startem w prawyborach, wcześniej o jego kapitale politycznym przekonali się wyłącznie mieszkańcy miasteczka wielkości Kołobrzegu.
Pomimo tak niewielkiego doświadczenia, Márki-Zay pociąga za sobą tłumy. Opozycja potrzebowała ponadpartyjnego kandydata, Péter Márki-Zay okazał się wodą na młyn dla ów pomysłu. Pod jego dowództwem, antyrządowa koalicja traci dwa punkty procentowe do prorosyjskiego Fideszu Orbána. Jest jednym z najaktywniejszych polityków w social mediach, chętnie udziela wywiadów i robi wszystko, by przekonać do siebie – jeszcze niezdecydowanych – wyborców. Dziś każdy głos jest na wagę złota, a jego sztab jest tego w pełni świadomy.
Niespodzianka w prawyborach
Wystartował jako kandydat niezależny, bez wsparcia logistycznego i finansowego. Na kampanię wydał raptem 10 tys. euro. W pierwszej turze uplasował się na najniższym stopniu podium. Górą, osiągnąwszy poparcie 35 proc., była Klara Dobrev – kandydatka Koalicji Demokratycznej i żona byłego premiera Ferenca Gyurcsánego. Tego samego premiera, który w 2006 roku – na zamkniętym partyjnym posiedzeniu – wyjawił, iż jego ugrupowanie fałszowało dane gospodarcze, by wygrać wybory parlamentarne. Wówczas o prawdzie, która nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego, informowały największe węgierskie media. Słowa były bezpośrednią przyczyną największych – od upadku komunizmu – protestów w kraju i jego stolicy.
Druga tura prawyborów przyniosła szereg niespodzianek. Najpierw z wyścigu o kandydaturę na lidera opozycji zrezygnował, burmistrz stolicy, Gergely Karácsony. Później, nieznany wcześniej opinii publicznej, Márki-Zay został liderem opozycji. Z wynikiem 57 proc. pokonał wiceprzewodniczącą parlamentu europejskiego.
Kandydat rodem z sennych koszmarów
Zacznijmy od tego na czym właściwie powinno zależeć wszystkim opozycyjnym partiom? Nie zdobyły one wystarczającego poparcia przez ostatnie 12 lat, a Viktor Orbán – dzięki upartyjnionym mediom – skutecznie prowadził retorykę zastraszania wyborców. Fidesz i przychylne mu media „groziły” powrotem lewicy do władzy. Nie było tajemnicą, że kandydatka Koalicji Demokratycznej jest żoną upokorzonego – przed laty – aferą podsłuchową premiera, o której wspomniałem wcześniej. Dobrev była idealną kandydatką dla Orbána, w mediach wciąż byłaby atakowana przeszłością i skandalem z udziałem jej męża.
Sojusz potrzebował świeżej krwi, kogoś, kogo nie można pokonać erystycznymi chwytami ad personam. Kandydatem bez „teczki” ze swoim nazwiskiem okazał się Márki-Zay. Jak przecież skutecznie zaatakować burmistrza skromnego prowincjonalnego miasta, który dopiero przed czterema laty zaangażował się w życie polityczne kraju?
Charyzma i kontrowersja kluczem do zwycięstwa
Polityczny outsider otwarcie mówi: byłem wyborcą Fideszu, ale się na nich zawiodłem. Wzbudza w ludziach zaufanie i poczucie, że mówi to, co myśli. Wyborcy cenią sobie dużą aktywność w mediach społecznościowych. Pod występami publicznymi trudno nie znaleźć słów zachwytu i poparcia. Nie uchodzi za przesadnie poprawnego politycznie mówcę. Nie boi się kontrowersji. Pożądane określenie „Romowie”, z chęcią zastępuje – poniekąd obraźliwym – określeniem „Cyganie”, a w urzędzie rodzimego miasta umieścił „licznik imigrantów”.
Márki-Zay nie odpuścił sobie również wbicia skromnej szpilki w obóz politycznego rywala. Sugerował, że „połowa węgierskiego rządu [znanego z tzw. polityki anty-LGBT – przyp. aut.] to geje”. Nie oszczędził nawet ataku na syna Orbána. Sugerował, że jedyny męski potomek Orbána – Gáspár – jest homoseksualistą.
Charyzmatyczny, aktywny w mediach społecznościowych i niepogrążony przeszłością polityk – czy można było sobie wymarzyć lepszego kandydata? Ani lewy, ani prawy człowiek, który w sercu ma ojczyznę i jej podstawowe wartości, tj. demokrację i idee za nią idące, czyli wolność mediów i sprawiedliwe sądownictwo. Taki jest Márki-Zay, możliwe, że już wkrótce premier niespełna dziesięciomilionowego kraju. Połączył partie lewicowe i prounijne, z niegdyś skrajnie prawicowym i antyunijnym Jobbikiem, a wkrótce może stanąć na czele Węgier, by wyprowadzić kraj z kursu prowadzącego na Moskwę.
Fot. nagłówka: Bernadett Szabo/Reuters
O autorze
Redaktor Prowadzący Gazety. W projekt zaangażowany od grudnia 2021 roku. Pisze o polityce, edukacji oraz organizacjach pozarządowych. Laureat programu „Liderzy Innowacji”. W wolnym czasie smakosz kawy, amator książek i miłośnik nauk społecznych.