Przejdź do treści

Dlaczego łamiemy sobie serca?

Tytuł mojego artykułu dla wielu z Was może być mylący. Pewnie myślicie, że jakkolwiek odpowiem na pytanie w nim zawarte. Możliwe, że rozczaruję, mówiąc, że nie znam na nie odpowiedzi, choć, uwierzcie mi, chciałabym niemiłosiernie. Jest to raczej pytanie retoryczne, którym chciałam skłonić do kilku przemyśleń.

Nie każdy miał okazję doznać uczucia złamanego serca, czego zdecydowanie można zazdrościć. Osobiście uważam, że ból nieszczęśliwej miłości jest najstraszniejszym, jakiego może doświadczyć człowiek. Często mówi się, że zerwanie przechodzimy podobnie jak żałobę i dostrzegam w tym pewną prawdziwość. Jesteśmy bezsilni, nie możemy się skupić, niejako „udepresyjniamy się”. A wszystko z powodu jednej, jedynej jednostki na tym świecie, która postanowiła urządzić nam beznadziejną domówkę w głowie. 

Nie przy każdym związku możemy postawić znak równości do miłości, dlatego nie każde zerwanie boli, a przynajmniej nie w tak piekielny sposób. Nie wydaje mi się także, że siła bólu, który przeżywa osoba zrywająca, jest tak wielka, jak cierpienie  osoby, z którą zerwano. Choć zapewne trudno jest zdobyć się na taki akt, druga strona przeżywa walkę ze swoimi myślami, gorączkowo zastanawiając się, co zrobiła nie tak. 

Myślę, że czytając to, każdy z Was ma w głowie to jedno konkretne zerwanie. To, które bolało najbardziej, które sprawiło, że zaczęliście bać się ufać, z którym walczyliście przez kilka ciężkich miesięcy czy lat (a może dalej walczycie?). Gdy ja myślę o swoim konkretnym zerwaniu, myślę przede wszystkim o tym, co powiedział mój terapeuta, dobrze wiedząc, że oczekiwałam od niego kolejnej złotej rady, która w magiczny sposób wyleczy mnie ze złamanego serca: 

„Płacz. Płacz tyle, ile jesteś w stanie. Tylko pamiętaj, żeby się nie odwodnić”. 

Pomijając fakt, że w tamtym momencie czułam, jakby odwodnienie było mi na rękę, płakanie zdecydowanie pomogło. Nie brzmi jak złota rada, a jednak uważam, że taką jest.

Nie tylko płacz pomaga. Krzyczenie czy bicie pluszowego misia też jest formą rozładowania emocji. Pomocne natomiast nie jest oddawanie się używkom. Dlaczego tak uważam? Bo, oprócz tego, że ich nadmiar szkodzi, usłyszałam kiedyś mądre słowa na ten temat:

„Alkohol nie potrafi zmienić tego, że musisz zaakceptować to, co się stało”.

Jeśli chcecie się wyszaleć po zerwaniu, idźcie to zrobić. Nie liczcie jednak, że upicie się do zapomnienia rozwiąże wszystkie Wasze problemy, z którymi będziecie musieli zmierzyć się na trzeźwo.

Gdybym mogła życzyć sobie jednej rzeczy, to tego, abyśmy wszyscy tu zgromadzeni, nigdy więcej (lub nigdy w ogóle) nie usłyszeli słów „jesteśmy razem na zawsze”, „będziemy ze sobą do końca życia”, „jesteś moją bratnią duszą”, „nigdy cię nie zostawię”. Takie słowa mają ogromną wartość, a żaden człowiek na tym świecie nie jest w stanie wziąć za nie odpowiedzialności. Nie obiecujmy sobie takich rzeczy, jeśli nie wiemy, co przyniesie nam los. Zerwane obietnice stają się później najbardziej bolesnymi słowami, które wspominamy, gdy dochodzi do zerwania.

To dla mnie nowe – pisać tutaj o swoich własnych, nikomu nieujawnionych przemyśleniach. Mam nadzieję, że wszyscy, włącznie ze mną, którzy zostaliśmy zranieni, w końcu się od tego uwolnimy. Pozostało jedynie mieć nadzieję, że czas rzeczywiście leczy rany.

O autorze

Uczennica klasy humanistyczno-prawnej w II Liceum Ogólnokształcącym w Bydgoszczy. Stypendystka Prezesa Rady Ministrów na rok szkolny 2020/2021. Prowadząca audycję „Herbaciane historie” w OMG Radio. Przyszła dziennikarka. Miłośniczka literatury, muzyki i gier komputerowych. Perfekcjonistka. Wyczulona na punkcie wszelako pojętej nienawiści i nietolerancji.