Kiedy moja piżama stała się mundurem całodobowym, opanowałam wszelkie języki świata (studiując etykiety szamponów do włosów, kupione naiwnie w celu pielęgnacji wedle przepisów włosomaniaczek z TikToka), a biegi krótkodystansowe z łóżka do lodówki zbliżyły mnie do rangi olimpijskiego sportowcy – zorientowałam się, że mój staż całodobowego i całotygodniowego przebywania w domowym zaciszu nie trwał tygodnia, dwóch czy miesiąca. Tylko dwa lata.
Zapewne kojarzycie nieprzyjemne uczucie chłodu, towarzyszące codziennemu wstawaniu z łóżka. Ten artykuł jest takim chłodem. Próbą odnalezienia się w świecie, w którym od ludzi oddziela mnie nie tylko zbulwersowanie ich zachowaniem czy wartościami, ale też maski, mające zapewnić nam paradoksalne bezpieczeństwo.
Pierwsze skojarzenie po wypowiedzeniu na głos słowa PANDEMIA istotnie mija się z jej encyklopedycznym znaczeniem. Dla mnie to okres niezwykłej niestabilności. Prawdy telewizji – wirus jest, wirusa nie ma – przypominają pantomimę jednego mima z mocnym skrzywieniem kręgosłupa moralnego. A może to mgła pocovidowa? Trudno stwierdzić, bo wypowiedzi ekspertów w tym zakresie nie stronią od słów „być może” i „prawdopodobnie”. Bez względu na czynniki zewnętrzne, pojawia się również niepokój, wywołany autoanalizą samego siebie – nos w środkowym odcinku nachyla się w kierunku południowo-wschodnim, metabolizm jakby zwolnił, a pośladki w zwycięskim tonie bawią się w chowanego. Dodatkowo ból głowy i zmęczenie nie dają za wygraną, a ja coraz częściej grywam w filmowym połączeniu „Dnia Świra” z „Dniem Świstaka”, na zmianę wcielając się w rolę Adasia Miauczyńskiego (rano) i Phila (wieczorem). Popołudnie rezerwuję dla Siebie, mam nadzieję, że kiedyś ją poznam – wyjątkowo słabo wypada na tle pozostałej dwójki…
Od początku pandemii nie trudno o znalezienie w sieci artykułów na temat nowych nawyków Polaków, wypracowanych w tym specyficznym momencie naszego życia – treningi, codzienne spacery w pobliskim lesie czy dbanie o odpowiedni stopień nawodnienia organizmu to tylko niektóre z nich. U mnie, prócz piżamowego umundurowania, rygoru brak. Dla części społeczeństwa czas spędzony w domu jest czymś z rodzaju hapaks legomenon (gr. rzecz raz powiedziana) – jednorazowym wydarzeniem z szeregu wpływających na optykę, ale nie pozostających na długo w pamięci. Dla innych – momentem antropomorficznego rozgrzeszania ludzkości. A dla mnie – fragmentem „Lekcji anatomii doktora Tulpa”, gdzie na żywym organizmie sprawdzane są najróżniejsze metody radzenia sobie z otaczającą nas rzeczywistością.
Bez względu na sposób rejestracji rysującego się na naszych oczach zjawiska, w dużej mierze to od nas zależy, jak pokolorujemy to dzieło (jeśli w ogóle!). Próba reanimacji świata powoli raczkuje, a my coraz bardziej zapominamy o zastanych w jednej pozycji kościach, podczas oglądania Netflixa, z nadzieją, że pozostałe odciski wpłyną na nagięcie naszych kręgosłupów w odcinku szyjnym, umożliwiając nam szerszą analizę świata.
O autorze
Licealistka. Nałogowa fanka filmów, ciekawych felietonów i dobrej kawy.