Popkultura to nowa i – w pewnym sensie – bezgraniczna forma sztuki. Daje nam swobodę, wolność od patetycznej i nadmuchanej kultury „wyższej”, jaką John Mill, utylitarysta, zwykł nazywać przyjemności uważane powszechnie za elitarne. Jednakże nie stroni ona od polityki czy też ważnych problemów cywilizacyjnych. Od zawsze jej twórcy starają się łamać pewne schematy myślowe i kulturowe występujące na przestrzeni lat. Poczynając od upowszechnienia na kartach komiksów pocałunków damsko-męskich czy też negliżu, co doprowadziło do powstania Comic Code Authority i cenzurowania linii wydawniczej w Stanach Zjednoczonych.
Dzisiaj w większości cywilizowanego świata homoseksualiści, biseksualiści bądź inne osoby utożsamiające się ze skrótowcem LGBTQ+ nie są niczym nadzwyczajnym. Niestety, jak wiemy, nie zawsze była to norma i współcześnie, co dziwne, słyszymy nadzwyczaj wiele głosów o złej poprawności politycznej czy dyskryminacji białych katolików, gdy tylko media starają się ukazać społeczność LGBT jako zwyczajną część otaczającej nas rzeczywistości. Przy okazji tych słów-wytrychów padają również – można by rzec – „boomerskie” stwierdzenia pokroju „kiedyś to było”, „kiedyś to normalnie pokazywali”, „wszędzie ta poprawność polityczna… panie, kto to widział?”. Dlatego sądzę, że warto zadać sobie jedno ważne i bardzo ciekawe pytanie: czy kiedyś naprawdę było inaczej?
Historia krytyki
Forma komiksowa, choć pochodzi niemalże z XVIII wieku, zadebiutowała w USA na początku lat 30. przy okazji premiery utworu Funnies on Parade. Status tego rodzaju sztuki został umocowany dzięki premierze pierwszego zeszytu Action Comics z Supermanem w roli głównej. Nie zajęło wiele czasu, aby w obiegu zaczęły pojawiać się treści powszechnie uważane za „dewiację”.
Niedługa, bo niespełna dziesięcioletnia obecność komiksów na rynku amerykańskim wywołała dużo krytyki ze strony społeczeństwa konserwatywnego. Według nauczycieli i profesorów miały one zły wpływ na umiejętność czytania i gust literacki wśród uczniów. Odnosząc się do źródeł, zagrożony był również autorytet ludzi nauki, gdyż młodzież coraz częściej za swoich idoli uważała bohaterów ulubionych opowieści.
Niedługo potem do protestu dołączyły wszelkiej maści ugrupowania chrześcijańskie uważające komiksy za niemoralne. Tłumaczono to tym, iż wydawcy nie stronili od ukazywania „skąpo ubranych kobiet” bądź „gloryfikowania złoczyńców” w utworach kryminalnych. W związku z tym National Organization for Decent Literature (grupa aktywistów katolickich na rzecz przyzwoitości) wzięła komiksy pod lupę i zaczęła wobec nich „śledztwo obywatelskie”.
Krytyka ta doprowadziła do zaniepokojenia, co sprytnie wykorzystał psychiatra, dr Fredric Wertham. Twierdził on, że dzieci próbują imitować zachowania postaci, co prowadzi do agresji wśród najmłodszych. W późniejszych latach uważał, jakoby DC Comics (znane jako National Comics Publications) promowało homoseksualizm, który był ówcześnie uważany za dewiację, a nawet przestępstwo. Dlatego przedsięwziął on kampanię na rzecz zakazu sprzedaży komiksów, czego skutkiem była cenzura tej formy kultury aż do 2011 roku.
Opowieść o cenzurze i powstaniu CAA
Aż do lat 50. starania Werthama nie przynosiły żadnego skutku, mimo iż prezentował on swoje badania mniejszym i większym podmiotom legislacyjnym, mając nadzieję, że w końcu uda się doprowadzić do permanentnego bana na komiksy. Niestety nie zniechęciło go to do dalszych prób i w 1954 roku wydał książkę pod tytułem „Uwodzenie Niewinnych”, z której możemy wywnioskować m.in., że Superman był faszystą, a Batman homoseksualistą.
Dzieło psychiatry wywołało bardzo duży szum w społeczeństwie, więc sprawą postanowił zająć się Kongres i Senat. Jeśli do skutku doszłyby jakieś działanie regulacyjne, to bardzo możliwe, że dzisiaj stracilibyśmy sztukę komiksową. Jednak odpowiedź na działania Werthama była błyskawiczna i przyszła od strony wydawców, którzy założyli Comics Magazine Association of America (CMAA). Jako alternatywę do rządowej regulacji zaproponowali oni stworzenie, swego rodzaju, organu oceniającego komiksy pod względem „deprawacji” – Comic Code Authority (CAA).
Do programu dołączyło większość dużych graczy, a jedną z niewielu osób, które się wyłamały, był William Gaines, wydawca i redaktor EC Comics. Niestety mężczyzna szybko skapitulował, bo mimo oznaczania swoich produktów, jako treści „dla dorosłych” i tak nie przechodził weryfikacji, więc po niedługim czasie, cały rynek komiksowy podlegał pod cenzurę i korektę CAA. Dlaczego? Ponieważ dystrybutorzy nie chcieli być pod ostrzałem krytyki i sprzedawali jedynie zeszyty zaakceptowane przez organizację.
Komiks „podziemny”
W odpowiedzi na drakońskie zasady tematyka „inności” pojawiała się bez ogródek już w latach 60. w komiksach undergroundowych. Rzecz jasna, takie utwory nie były zazwyczaj przeznaczone do sprzedaży. W 1969 roku David Reuben wydał książkę pt. „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać”. Została ona opisana przez społeczność LGBT jako homofobiczna. W odpowiedzi na negatywny stosunek Reubena do nieheteronormatywności Rand Holmes stworzył wiele komiksów przedstawiających rysunkowe akty seksualne osób homo, jasno wypowiadając się na temat równości małżeńskiej i liberalizacji prawa.
Co więcej, w pewnym momencie „komiks podziemny” był skierowany jedynie do ludzi LGBT. W latach 70. stworzono nawet względnie popularną serię erotyczną pt.: „Gay Heart Throbs” przedstawiającą wiele postaci, od wojowników po żołnierzy. Raczej nie zalecam sięgania po tę pozycję, bo jest to utwór dość infantylny i naprawdę bardzo niesmaczny.
Wraz ze wzrostem popularności ruchów wolnościowych pojawiało się co raz więcej komiksów związanych z tym tematem. W 1980 roku dzięki Howardowi Cruse’owi światło dzienne ujrzała seria Gay Comix, na której łamach przewijało się mnóstwo historii pisanych głównie przez artystów należących do grona osób LGBT. Tamże ówcześni mieszkańcy USA mogli zobaczyć pierwszą pełnoprawnie homoseksualną bohaterkę.
O czym warto wspomnieć, to to, że alternatywny komiks często wykorzystywał „minutę popularności”, aby mówić o ważnych problemach. Gdy „Gay Heart Throbs” było właściwie tylko ordynarną parodią i krytyką Reubena, tak od lat 80. większość undergroundowych utworów poruszała kwestie prozdrowotne (zwłaszcza związane z bezpiecznym seksem i AIDS) oraz polityczne.
W późniejszych latach forma ta traciła na popularności, ale to nie dlatego, że nie było dla niej odbiorców, bo byli, tylko dlatego, że CAA traciło swoje wpływy, ludzie przychylniej patrzyli na komiksy, a świat zwyczajnie się liberalizował. Do gry w końcu weszli wielcy gracze, którzy od wielu lat przemycali treści podprogowo, a teraz mieli szansę zarówno na kontrowersję, jak i działania prospołeczne.
Konspiracja, działanie w ukryciu
Głównymi wydawnictwami od dawna były i są Marvel oraz DC Comics, które bardzo często poruszały się po grząskim gruncie, zawierając w komiksach treści nieprzychylne dla cenzorów. Już w Złotej Erze komiksów dawano czytelnikom subtelne znaki dotyczące orientacji seksualnej znanych nam herosów. Jak Fredric Wertham w swojej grafomanii słusznie zauważył, Batman mógł być, w istocie, homoseksualistą ze względu na bliskie kontakty z pomocnikami (Robin) o tej samej płci. Był to pewien kanon aż do czasów relacji z Catwoman i pojawienia się Stephanie Brown, która przybrała wdzięczny pseudonim „Spoiler”. Frank Miller, jeden z najważniejszych twórców komiksowych wszechczasów, posunął się nawet do stwierdzenia, iż Joker jest „homofobicznym koszmarem”. Z tego też powodu Batman nieustannie musi z nim walczyć, pozbywając się ze świata nienawiści.
Omawiany wcześniej psychiatra charakteryzował również Wonder Woman. Twierdził, że wpaja młodzieży zachowania homoseksualne ze względu na jej miejsce zamieszkania, odciętą od świata wyspę Themyscirę, którą zamieszkiwały same kobiety. Tutaj miał częściowo rację, gdyż zamierzeniem twórcy – Williama Marstona – było stworzenie biseksualnej bohaterki. Jako dodatkowy przykład mogę podać nieznaną dzisiaj postać Nightmastera (1969), który przejawiał pewne stereotypowe cechy homoseksualne, a także często był zalotnie komplementowany przez męskie postacie poboczne. Jednak, jak wiadomo, to wszystko było bardzo mgliste, niewyraźne, symboliczne i nie wiemy do końca, jaką intencję mieli twórcy. Być może to czyste zbiegi okoliczności lub próba zabawy z materiałem.
DC Comics
Pierwszym poważnym „eksperymentem” z tematyką reprezentacji LGBT w głównym nurcie było wydanie serii „Millennium” (1988 r.), w której pojawił się bardzo ekscentryczny mag, Extraño. Nigdy wprost nie zasugerowano, że mężczyzna jest homoseksualistą, ale pewne stereotypowe cechy dały czytelnikom jasny sygnał. Postać nosiła kolorowe i obcisłe ciuchy, schludnego wąsa oraz biżuterię. Często nazywał siebie „Auntie” (ang. ciocia, ciotunia) i dawał, jak to określono, „rodzicielskie rady” swojej drużynie. Fabuła zarówno tej sagi, jak i jego kontynuacji („New Guardians”) oscylowała wokoło tematu HIV oraz AIDS. Co więcej, superbohater zmarł z powodu infekcji tym wirusem, gdyż został poturbowany w starciu z „Hemo-Goblinem”, który był jego nosicielem. Cała sprawa została skrytykowana zarówno przez konserwatywnych odbiorców (z wiadomego powodu), jak i społeczność LGBT ze względu na złe ukazanie sposobu przenoszenia wirusa HIV.
Kolejnym kamieniem milowym było wprowadzenie w „Wonder Woman Annual” (1988) otwarcie homoseksualnego mężczyzny. Przyznaje się on superbohaterce, że jego siostra była jedyną osobą w rodzinie, która nie odrzuciła go z powodu innej orientacji. W tym samym roku wydano również serię „Suicide Squad”. W jej dziewiętnastym zeszycie zaprezentowano Mitcha Sekofsky’ego, pilota, ojca, homoseksualistę. Co ciekawe, ten temat został nawet rozwinięty. Postać głównego psychiatry Legionu Samobójców oceniła orientację mężczyzny „jako jego własny wybór”, a występujący tam ksiądz określił ją jako rzecz naturalną i zgodną z chrześcijańskimi wartościami.
Jedną z kluczowych linii wydawniczych pod koniec lat 80. było nowopowstałe DC Vertigo prezentujące historie, jak twierdzono, bardziej dojrzałe, trudniejsze, gdy standardowa linia wydawnicza skupiała się komiksach – w domyśle – dla dzieci. Czytelnicy dostali jawnie biseksualnego protagonistę Johna Constantine’a, czarnoksiężnika. Żeby tego było mało, w jego sztandarowej serii, Hellblazer, walczył on z chrześcijańskimi fundamentalistami, którzy stworzyli swego rodzaju sektę i zabili homoseksualnego kolegę głównego bohatera. Z tego też powodu nazywano ich gay bashers (ang. tłuczek), gdyż zajmowali się tropieniem osób o innej orientacji.
Neil Gaiman, któr_ niedawno ujawnił_ się jako osoba niebinarna, wprowadził_ do branży kwestię transpłciowości. Oczywiście nieotwarcie, ale w sposób oczywisty sugerował_ pewne rzeczy. Jejgo „Sandman”, to dzieło wybitne, kultowe i aktualne do dzisiaj. Operujące onirycznymi motywami w świecie ludzi i bogów dało podbudowę wielu dzisiejszym albumom. Dla ludzi spoza komiksu może być kojarzony ze słynnym Lucyferem (tak, tym serialowym diabłem), który właśnie tutaj wystąpił po raz pierwszy. Oprócz starszego, homoseksualnego mężczyzny Gaiman zaprezentował_ również postać Shvaughn Erin, urodzoną w męskim ciele. Fabularnie przyjmowała ona tabletkę „Profem”, aby pozostać kobietą, co symbolizuje hormony i coraz popularniejszą dzisiaj korektę płci.
Aż do 2001 roku delikatnie sugerowano obecność osób o odmiennej orientacji w DC Comics. Wtedy nastąpił przełom w postaci pierwszego homoseksualnego ślubu na kartach komiksów. Konkretnie w serii „The Authority”. Midnighter – postać podobna do Batmana – stanął na ślubnym kobiercu z Apollem, którego społeczność przedstawia jako, swego rodzaju, „kopię Supermana”. Skoro dzisiaj na widok całujących się mężczyzn ludzie potrafią zasłaniać oczy bądź wychodzić obrzydzeni z kina, to postarajmy sobie wyobrazić, co działo się ze społecznością komiksową w roku publikacji.
Jednak nie dodałem, że Midnighter pochodził z imprintu Wildstorm, który nie był tak popularny jak główna linia wydawnicza. W międzyczasie gdzieś tam przewijało się już całkiem sporo pobocznych postaci LGBT, ale dopiero w 2006 roku DC posunęło się do stworzenia Batwoman i ustalenia jej homoseksualnej orientacji. Przy tym cała seria oparta była w dużej mierze na emancypacji i wątkach feministycznych. Przedstawiono tam silną kobietę, która mimo życia – w zasadzie bez rodziców – postanawia walczyć z przestępczością i (później) dołączyć do familii Nietoperza. Co więcej – znajduje sobie wybrankę serca w postaci Reene Montoy’i, która pojawiła się po raz pierwszy w animowanym serialu z lat dziewięćdziesiątych, a następnie wystąpiła jako jedna z głównych postaci samodzielnej serii Gotham Central (swoją drogą wybitnej).
Już wtedy było wiadomo, że organ Comic Code Authority powoli upada i wydawcy po kolei przestawali się z nim liczyć. W 2011 roku widać było ostatnie jego tchnienia, gdy ogłoszono program wydawniczy pt.: „Nowe DC Comics”. Bez ogródek prezentowano coraz to liczniejszą rzeszę postaci LGBT. Zarówno pobocznych, jak i głównych. Pojawiła się biseksualna Afroamerykanka Voodoo (która dostała własną serię) czy homoseksualny Bunker z komiksów „Teen Titans”. Z racji na większe możliwości zaczęto nawet na nowo wymyślać kanony postaci tak, aby bardziej pasowały do ich osobowości i zachowań. Od teraz Poison Ivy była biseksualna, przez co mogła być w związku z Harley Quinn porzuconą przez Jokera, a to dawało pole dla motywu emancypacji kobiet. Catwoman również przypisano biseksualność, choć raczej bez większego rozwoju fabularnego. Były przeciwnik wspomnianego wcześniej Midnightera także należał do LGBT, a nawet opisano ich jako byłych kochanków.
Na tym okresie DC Comics poprzestanę, gdyż zwyczajnie wbiegamy już w dzieje bardzo niedawne. Postaci LGBT przybyło, kanon uległ znaczącej zmianie. Jedną z nich było pozbycie się Clarka Kenta i ustanowienie jego syna, Johnatana nowym Supermanem. Potem, jak wszyscy zdążyliśmy zobaczyć, nawiązał on relację z mężczyzną, co wielu ludzi odebrało jako „zmienianie postaci na siłę”, gdyż po clickbaitowych nagłówkach myśleli, że chodzi o oryginalnego superbohatera.
Marvel Comics
Drugi najsławniejszy wydawca prowadził przez pewien czas politykę określaną jako „No Gays in the Marvel Universe”. Wielu mówiło, że włodarze wydawnictwa działali na mniejszą skalę, ale w sposób bardziej przemyślany. Tak naprawdę dopiero w latach 90. w uniwersum zaczęły pojawiać się postaci LGBT, choć wcześniej występowały nieliczne pojedyncze epizody, np. Arnie Roth, kumpel Kapitana Ameryki. Warto zaznaczyć, że ten wątek umknął cenzorom Mavela, gdyż twórca nigdzie nie użył słowa „gay”, co, jakby się zastanowić, jest całkiem zabawne.
Komiksy wpierw wdrażały w historie homoseksualistów i były przeznaczone wyłącznie dla dorosłych. Oczywiście nie miało to znaczenia prawnego, a symboliczny, aby uspokoić krytykę konserwatywnej części społeczeństwa. Działało to (i nadal działa) mniej więcej jak rangi PEGI do gier, które służą jedynie jako podpowiedź dla rodziców.
Pierwszą poważną inicjatywą było ustalenie kanonicznej orientacji klasycznego bohatera Northstara. Postać wprowadzono w 120. zeszycie serii „Uncanny X-Men” (1979 r.), ale dopiero na łamach 106. numeru „Alpha Flight” z 1992 roku postanowiono o radykalnych zmianach w biografii herosa. Tak naprawdę twórcy już w 79’ roku planowali, aby Northstar był homoseksualny, ale z powodów wyżej wymienionych nie mogło to wypalić. Warte zauważenie jest to, że zeszyt, w którym ujawniono preferencje superbohatera, dostał nagrodę Gaylactic Spectrum przyznawaną dziełom poruszającym tematykę LGBT w pozytywnym świetle.
Między perypetiami Northstara, a początkiem nowego wieku właściwie nic wielkiego się nie działo. Poruszono kilka wątków, ale niespecjalnie istotnych. Jednym z ważniejszych była seria Ghost Rider z 97’ roku, pisana przez Ivana Veleza, w której przywrócił on czarodziejkę Jennifer Kyle, mianując ją lesbijką, ale… w alternatywnej rzeczywistości. Kojarzycie scenę z Avengersów, w której Doctor Strange przewiduje różne warianty historii? No to właśnie coś w tym stylu. Taka błahostka spowodowała spięcia między wieloma pisarzami, którzy nie popierali decyzji Veleza i wtrącali do swoich serii przytyki w kierunku jego pomysłu. Co ciekawe, doprowadziło to do ustanowienia biseksualności jako kanonicznej orientacji postaci. No cóż, panowie, nie poszło po waszej myśli.
Początek XXI wieku rozpoczął się za to od protestów konserwatywnych odbiorców, gdy do obrotu postanowiono wydać trzeci tom sagi „Rawhide Kid” (2003 r.). Obawiano się, że komiks negatywnie wpłynie na dzieci, co jest absurdalne, ale były to czasy, w których wiele stanów nawet nie zalegalizowała jeszcze stosunków homoseksualnych. Seria pochodziła z imprintu Marvel MAX przeznaczonego dla osób dorosłych. Oczywiście, z racji na ówczesną popularność komiksu orientacja protagonisty omawiana była niebezpośrednio za pomocą eufemizmów i symboli. Dochodziły też głosy sprzeciwu wobec „zmiany kanonu na siłę”, gdyż poprzednie zeszyty oraz film z 1928 roku przedstawiały Rawhide Kid’a jako heteroseksualnego mężczyznę.
W 2005 roku Marvel dodał do pieca, wydając komiks „Young Avengers”, opowiadający – jak sama nazwa mówi – o młodych superherosach. Jednymi z nich była dwójka homoseksualnych nastolatków o pseudonimach Hulkling i Wiccan. W luźny sposób będących młodszymi wersjami Hulka i Scarlet Witch, coś w tym rodzaju. Znowu zrodziło to napięcie, zwłaszcza że osobami LGBT byli nastolatkowie. Powstała batalia na linii twórcy – czytelnicy, w której wygrali ci pierwsi, gdyż seria sprzedała się bardzo dobrze i zdobyła Marvelowi pierwszą prestiżową nagrodę GLAAD.
Kilka miesięcy później miała miejsce premiera 25. zeszytu cenionej sagi Runaways stworzonej przez Briana K. Vaughana. Tym razem klimaty, mimo że wciąż o młodzikach, były nieco bardziej przyziemne, nawet szkolne, ale niestroniące od kosmitów i innych takich bajerów. I właśnie kosmita jest tutaj postacią LGBT. Tak jakby. Vaughan od lat jest bardzo dobrze znany ze wspierania ruchów queerowych, więc nie dziwi, iż próbował w swoich komiksach eksplorować temat niebinarności i transpłciowości. Zatem mamy Xavina, który/a jest Skrullem, a to z kolei oznacza, że jest zmiennokształtny/a i może przybierać formę dowolnej istoty. Poznajemy go (dla uproszczenia będę używał męskiej formy) jako mężczyznę. Wraz z rozwojem historii, porzucił on swoją domyślną formę na rzecz żeńskiej płci, gdyż pragnął poślubić inną homoseksualną postać, Karolinę Dean. Właśnie dlatego nie spowodowało to ogromnego oburzenia, gdyż autor bawił się swego rodzaju symboliką, aby przekazać ważną treść.
Mimo starań artystów i postępującej liberalizacji wciąż jednak występował jeden ważny problem – erotyczność i seksualność. Mimo coraz częstszej celebracji „inności” ignorowano temat, że tak powiem, potrzeb fizycznych. Postaci unikały kontaktów intymnych czy nawet całowania, a jedynie pokrótce wspominano ich orientację. Dlatego pierwszy pocałunek na łamach komiksów Marvela odbył się dopiero w 2009 roku za sprawą scenarzysty Petera Davida. Omawianą parą byli Rictor i Shatterstar, mutanci należący do X-Men. Rob Liefeld, klasyczny już twórca, był bardzo nieprzychylny dziełu Davida, więc ogłaszał, że gdy tylko dostanie szansę, to cofnie jego decyzję. Na całe szczęście do batalii przyłączył się redaktor naczelny, Joe Quesada, który dzielnie bronił idei. David za swoją pracę został nagrodzony GLADD Media Awards w 2011 roku, w którym Northstar po raz pierwszy pocałował swojego partnera. Rok później miał miejsce ślub bohaterów, który fani wspominają z rozrzewnieniem do dzisiaj.
Podobnie jak w przypadku DC, od tamtego momentu zaczęto mieszać w kanonie. Jako postać LGBT opisany został Bucky Barnes (Winter Soldier), który rzekomo wzdychał do Kapitana Ameryki. Zmianami został obięty również Iceman, ważny członek X-Man, który nabrał popularności zaraz po ogłoszeniu jego „nowej” orientacji. Tylko sytuacja trochę się odwróciła. Marvel zaczął coraz idiotyczniej, jeśli mogę tak powiedzieć, wprowadzać nowe charaktery do uniwersum. Głośnym przykładem jest sprawa dwójki bohaterów: Snowflake i Safespace. Mieli oni reprezentować niebinarność, a przedstawieni zostali, nieintencjonalnie, jako karykatura koszmarów polskiej prawicy (czarnoskórzy, w kolorowych włosach i obcisłych ciuchach). Oczywiście ważna jest empatia i poszerzanie horyzontów, ale włodarze „czerwonych” zrobili to po prostu źle, nachalnie, robiąc żart z osób LGBT. Co ciekawe, konserwatywna społeczność zareagowała na to bardziej śmiechem z nieudolności wydawcy, aniżeli jako próba wymuszenia na nich dostosowania się do „orwellowskiej rzeczywistości”, jak to często lubią powtarzać.
To jak to było z tą poprawnością polityczną?
W debacie publicznej często zadajemy sobie pytanie, czy takie zjawisko w ogóle istnieje. Uważam, że tak, ale nie w takim sensie, w jakim wyobrażają to sobie ludzie oburzeni na rzeczywistość. Często tłum zdaje się mówić, że kiedyś poprawność polityczna nie występowała, a jednak – po prześledzeniu historii amerykańskiego mainstreamu komiksowego – dostrzegamy, że była obecna od zawsze. Z tym, że ówcześnie jako odpowiedź na państwową regulację, a współcześnie na oczekiwania rynku.
Dzisiaj, rzekomo, twórcy starają się bronić przed tzw. cancel culture lub też słabą sprzedażą tworząc dzieła, które zadowolą progresywną lewicę, jeśli mogę tak powiedzieć. Wiele lat temu, za to, starano się zaspokoić żądania konserwatywnego odbiorcy, który na kartach komiksów nie chciał widzieć ani homoseksualistów, ani osób transpłciowych, co było spowodowane uwarunkowaniami kulturowymi i zwykłymi uprzedzeniami.
Jak możemy zobaczyć twórcy od zawsze „wciskali” do zeszytów tematykę LGBT. Kiedyś, owszem, robiono to skrycie, symbolicznie, właśnie dlatego, że autorom brakowało wolnej ręki. Obecnie jest znaczny rozrost motywów „tęczowych” ze względu na niemalże nieograniczoną wolność twórczą, którą otrzymali pisarze. Nie możemy zapominać, że przez tak długi okres po prostu pomijano te tematy, marginalizowano je, a dzisiaj w końcu mamy szansę, aby wpleść je do kanonu na zawsze i pokazać, że jest to rzecz tak naturalna, jak biały śnieg czy świecące gwiazdy.
Zdarzają się oczywiście przypadki nachalnej próby wpasowania w trend. Tak jak opisywany wyżej incydent ze Snowflake i Safespace. Marvel po prostu zawiódł każdego i to nie ulega wątpliwości. Nie zapominajmy też, że dzisiaj nie brakuje również utworów po prostu nieporuszających tematu LGBT. Zarówno gigantom jak i mniejszym wydawnictwom publikowanie zeszytów zawierających homoseksualizm, biseksualizm czy transpłciowość jest po prostu na rękę. Kiedyś młodzi twórcy prezentowali się jako progresywni artyści chcący zmiany. Dzisiaj właściwie nic się nie zmieniło oprócz większej swobody artystycznej, która pozwala na ekpresję poglądów i zarobienie większych pieniędzy.