Fot. Albert Zawada/PAP
Ostatni przykład Łukasza Mejzy rzuca nieco światło na to, jak wewnętrznie funkcjonuje koalicja PiS-u, Solidarnej Polski i (czasem) Porozumienia. Widać ewidentnie, że problem z utrzymaniem sejmowej większości powoduje kuriozalne sytuacje i niemniej jasne ruchy wewnątrzpartyjne.
Ohydny i karygodny proceder, jakiego miał się dopuścić Mejza, dalej nie spotkał się z potępieniem ze strony Zjednoczonej Prawicy i jej środowiska. Najpewniej dlatego, by w razie podjęcia działań dyscyplinarnych w stronę posła Mejzy, nie zachwiać sejmowej większości. Politycy w oczach społeczeństwa, od zawsze mają opinię raczej negatywną, jednak ciężko posądzić ich wszystkich bez wyjątku o to, by w takiej sytuacji nie zauważyli niczego, co mogłoby ich niepokoić.
Cała koalicja rządowa jest zakładnikiem obecnie jednego człowieka – wiceministra sportu. To nie jedyny taki przypadek, lecz raczej kolejny przykład. Wystarczy przyjrzeć się relacjom między Kaczyńskim a ministrem Ziobrą (prezesem Solidarnej Polski) i tym, jak one wpływają na politykę rządu. Od dawna wiadomo, że współpraca pomiędzy dwoma politykami nie układa się najlepiej. Tezę tę można poprzeć pogłoskami, że Kaczyński wstąpił do rządu właśnie po to, by pilnować poczynań Ministra Sprawiedliwości. Trudno więc mówić o jakichkolwiek negocjacjach i ustępstwach w sytuacji, gdy nikt nie może sobie zaufać. Dodatkowo prezes PiS wie, że nie może pozwolić sobie na stratę „szabel Solidarnej Polski” w przypadku istotnego głosowania, co również stawia Ziobrę w uprzywilejowanej sytuacji.
Zeszłoroczne przygotowania do wyborów prezydenckich również skutkowały poważnymi zgrzytami pomiędzy koalicjantami. Gowin, sprzeciwiając się ustawie pozwalającej na przeprowadzenie wyborów przez Pocztę Polską, zrobił to skutecznie, czym bezpowrotnie naraził się prezesowi PiS-u. Jak wiadomo, prezes Kaczyński nie lubi być stawiany w sytuacji zakładnika, więc pozbył się jednoznacznego wsparcia ze strony Gowina. Głosy Porozumienia okazały się nie tak istotne, więc PiS zdołał stworzyć większość z posłami innych ugrupowań.
Natomiast sytuacja ma się zupełnie inaczej z Solidarną Polską. Ich głosów jest więcej, obejście się bez nich wydaje się niemożliwe w sytuacji, gdy cała opozycja zagłosuje przeciwko. Więc w tym wypadku Kaczyński kolejny raz staje się zakładnikiem, tym razem z zawężonym polem manewru. A sytuacja ta powoduje coraz większe problemy wobec rządu Morawieckiego. Każda poważniejsza wojna prowadzona przez rząd, jest de facto wojną Zbigniewa Ziobry i Solidarnej Polski. Spór o praworządność, spór z Unią Europejską, wyrok tzw. Trybunału Konstytucyjnego, są efektami polityki prowadzonej przez nich właśnie. Ani Kaczyńskiemu, ani Morawieckiemu nie zależy specjalnie na konflikcie z instytucjami europejskimi. Zwłaszcza gdy polski rząd oczekuje na gigantyczne wsparcie gospodarki właśnie z budżetu UE. Jednak często z ust polityków Zjednoczonej Prawicy słyszymy ataki skierowane w stronę Brukseli. Najczęściej jest to europoseł Patryk Jaki (Solidarna Polska), Beata Kempa (Solidarna Polska) czy Janusz Kowalski (Solidarna Polska). Tak więc znów widać kto jest zakładnikiem.
W takiej sytuacji rząd musi uparcie tkwić w tej narracji, w przeciwnym razie może stracić większość, co doprowadziłoby do przyspieszonych wyborów, a zupełnie nie jest to na rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Sam zresztą przekonał się o tym w 2007 roku.
Wyborcy PiS-u nie będą się również domagać usunięcia Solidarnej Polski ze Zjednoczonej Prawicy, ponieważ nie mają powodu. W przekazie medialnym, jaki odbierają, narracja jest taka sama, jak rządu, a jeśli rządu to najczęściej taka sama jak Solidarnej Polski, głównie na polu wojen ideologicznych. Każda krytyka jest przedstawiana tak, by nie martwić elektoratu. Właśnie przez to wyborcy zaczynają angażować się w owe wojny, nawet gdy są one skrajnie szkodliwe dla Polski, i Jarosław Kaczyński też o tym wie, lecz niewiele może z tym zrobić.
Warto też przypomnieć, że prezes TVP – Jacek Kurski – przynależał do Solidarnej Polski przed przejęciem stanowiska w telewizji. By dobrze żyć z prezesem TVP, przekonał się m.in. Mateusz Morawiecki. Premier z Ministrem Sprawiedliwości nie darzą się wzajemną sympatią. Gdy ten pierwszy raz nieprzychylnie wypowiedział się na temat Ziobry, Wiadomości kilkakrotnie stanowczo i negatywnie wypowiedziały się na jego temat. Dając tym samym do zrozumienia, kto tak naprawdę, o czym decyduje.
Ewentualny konflikt z Telewizją Polską jest w stanie wpłynąć na poziom poparcia Zjednoczonej Prawicy. Nie bez powodu w kuluarach, TVP jest nazywana przez polityków rządu nieoficjalnym koalicjantem władzy. Tak więc, pojęcie Zjednoczona Prawica jest jedynie hasłem politycznym, zupełnie odbiegającym od tego, które miałoby nam sugerować jakiekolwiek elementy współpracy. Zdaje się, że Zbigniewowi Ziobrze pasuje obecny układ sił. Może on decydować się na śmiałe ruchy, przy niewielkiej odpowiedzialności. Natomiast Morawiecki, jak i Kaczyński nieustannie próbują manewrować tak, by nie skończyło się to dla nich katastrofą.
Jak długo uda im się utrzymać władzę w takim mechanizmie? Trudno powiedzieć. Czasy są nieprzewidywalne, a podejmowanie w nich kluczowych decyzji jest bardzo ryzykowne. Niewykluczone, że Kaczyńskiemu skończy się cierpliwość, a rozwiązania poszuka, rozpisując nowe wybory. Chociaż jak wcześniej wspomniałem, nie wydaje się to prawdopodobne.