Przejdź do treści

Starcie tytanów (lub jak kto woli – dwóch dziadków)

Jan Zapolski-Downar

Zakończyła się konwencja Partii Demokratycznej. Historyczna, bo przeprowadzona tak zdalnie, jak tylko można było. Joe Biden został już oficjalnie kandydatem Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich. Po raz pierwszy także ogłoszona została kandydatura czarnoskórej kobiety, Kamali Harris, na wiceprezydenta. Obecne sondaże pokazują, że amerykańscy wyborcy dobrze przyjęli tę decyzję. A to zwiększa – już teraz duże – szanse Bidena na sukces w listopadowych wyborach.

Na niespełna 80 dni przed głosowaniem warto się więc zastanowić, jakie będą konsekwencje zwycięstwa Bidena dla Ameryki, Polski, a także jak na sondaże wpłynie osoba Kamali Harris oraz to, co mieliśmy okazję zobaczyć na konwencji w Milwaukee (tak naprawdę w Wilmington, bo stamtąd przemawiali Biden oraz Harris).

Zacznijmy jednak od kandydatki na wiceprezydenta. To zaledwie trzecia kobieta nominowana przez jedną z dwóch głównych partii na to stanowisko. Nigdy też jeszcze nominacja kobiety nie przyniosła kandydatowi walczącemu o prezydenturę zwycięstwa. Pierwszą kobietą-kandydatką na wiceprezydenta była kongreswoman Geraldine Ferraro – ten ruch u Waltera Mondale’a w 1984 roku zakończył się katastrofą. Ostatni raz – kiedy w 2008 roku 72-letni wówczas senator John McCain nominował gubernator Alaski, 44-letnią Sarah Palin – również zakończył się niepowodzeniem, chociaż tutaj pomogła spuścizna po George’a Busha.

McCain i Mondale zdecydowali się jednak na taki wybór, bo uznali, że:

– kolejno McCain, jako starszy, biały mężczyzna, mając naprzeciw siebie energicznego, czarnoskórego senatora, potrzebuje zaskakującego kandydata na wiceprezydenta, który pod wieloma względami będzie jego przeciwieństwem,

– u Mondale’a kontrkandydatem z ramienia Republikanów był ultrapopularny prezydent Reagan, tak więc też demokratom została tylko i wyłącznie możliwość ,,wyróżnienia się” osobą na liście.

Czy Joe Biden jest w podobnej sytuacji i czy jego wybór okaże się równie kontrowersyjny? Krótko mówiąc – nie.

Sondaże dają Bidenowi średnio 8-procentową przewagę w skali kraju nad Donaldem Trumpem, natomiast jego szansę na zwycięstwo oscylują wokół 80-85%. To dobra zaliczka, tym bardziej, że Trump mierzy się z potężnymi skutkami gospodarczymi oraz zdrowotnymi pandemii i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie sytuacja w USA miała się znacząco poprawić. Wszystko składa się też na to, że to Trump musi bronić twierdzy, a Bidenowi do zwycięstwa naprawdę nie potrzeba wiele – wystarczy, że utrzyma stany z 2016 roku i wygra w dwóch większych (Pensylwania i Floryda) lub trzech mniejszych – konfiguracji zwycięskich dla Bidena jest średnio 3 razy więcej niż tych sprzyjających Trumpowi. Dlatego to Biden jest dziś faworytem. Dlaczego więc zdecydował się na tak odważny wybór w wyborze VP? Dlatego że chociaż nominacja dla Kamali Harris jest przełomowa, to jednocześnie jest dość bezpieczna. Harris jest kandydatką, która najlepiej spełnia szereg warunków potrzebnych do zwycięstwa.

Po pierwsze, jako młodsza o ponad 20 lat od Bidena może złagodzić obawy wywołane zaawansowanym wiekiem kandydata (jeśli 78-letni Biden wygra, będzie najstarszym prezydentem w historii USA i raczej swoje urzędowanie skończy na 1 kadencji). Po drugie stanowi wyrazisty kontrast dla obecnego wiceprezydenta Mike’a Pence’a – białego, radykalnie konserwatywnego mężczyzny, słabego w debatach (!). Po trzecie, inaczej niż Sarah Palin czy Geraldine Ferraro, ma doświadczenie w polityce i służbie publicznej. Stała się znana jako prokurator okręgowa San Francisco, potem była prokurator generalną w najludniejszym amerykańskim stanie, Kalifornii, a od trzech lat zasiada w Senacie jako reprezentantka tego stanu. Po czwarte, jako była prokurator zniweluje zarzuty Trumpa, że Biden, pod wpływem lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej, doprowadzi do osłabienia służb porządkowych i wzrostu przestępczości. Po piąte, Harris jest kandydatką centrową. Po szóste, o czym wspominałem wyżej, Harris dała się też poznać jako trudna przeciwniczka w debatach. A jako że z powodu pandemii większość spotkań z wyborcami nie odbędzie się, jej debata z wiceprezydentem Pence’em będzie jednym z najważniejszych momentów wyścigu o prezydenturę. I wreszcie po siódme 4 lata jako wiceprezydent dają idealny czas na przygotowanie kandydatury kobiety w 2024 roku i oswojenie ludzi z postacią silnej kobiety u władzy innej niż Hillary Clinton czy Nancy Pelosi.

Z minusów niewątpliwie kandydatce na wiceprezydenta brakuje doświadczenia w polityce zagranicznej. Ale to pokazuje nam, że ten obszar Biden chce zarezerwować dla siebie. Co to oznacza?

Wygrana Bidena z pewnością poprawi relacje Stanów Zjednoczonych z Europą. Zapowiedział już, że natychmiast po jego zaprzysiężeniu Stany Zjednoczone wrócą do paryskiego porozumienia klimatycznego i do Światowej Organizacji Zdrowia. Inaczej niż Trump, raz po raz powtarza, że Stany Zjednoczone muszą odgrywać rolę globalnego lidera, ale we współpracy z sojusznikami, bo w ten sposób nie tylko mogą zmienić świat na lepsze, ale też poprawić swoje bezpieczeństwo. Dla obecnego rządu Mateusza Morawieckiego jest to problem, bo obecny rząd PiS oraz prezydent Andrzej Duda grają na gorącą przyjaźń z Donaldem Trumpem. Nie wspominając o tym, że były ,,szef” Bidena – prezydent Obama wypominał Polsce kwestie praworządności, a więc Biden, jako przedstawiciel tej samej doktryny (Obama-Biden Democrats), również może zwracać na to uwagę.

Na ten moment to Biden jest na szczycie, lecz 4 lata temu sondaże srogo zawiodły wyborców Demokratów. Z tym, że w tym roku różnice są jeszcze większe, a Biden jako nawet taki nasz lekki chadek z prawie 50-letnim doświadczeniem w Waszyngtonie zyskuje sympatię u części republikanów. Dowodem tego jest choćby wystąpienie na DNC byłego gubernatora Ohio Johna Kasicha czy generała Colina Powella, sekretarza stanu u Busha Jr., który jest niewątpliwie autorytetem amerykańskiej ludności, tym bardziej o konserwatywnych poglądach. A Demokratów przekonywać do głosowania na Bidena nie trzeba.

Podsumowując, na ten moment w wyborach w USA mamy do czynienia z Blue Wave. I wszystko byłoby pięknie i fajnie, gdyby nie to, że do wyborów jeszcze ponad 70 dni i 3 debaty prezydenckie, jedna wiceprezydencka i prawdopodobny remis w Senacie. Tak więc będzie się działo za oceanem, oj będzie.

 

Jan Zapolski

 

O autorze

Gazeta Kongresy to młodzieżowe media o ogólnopolskim zasięgu. Jesteśmy blisko spraw ważnych dla młodego pokolenia – naszych spraw.

Tagi: