Przejdź do treści

63 dni samobójstwa

Tysiące zmarłych żołnierzy i cywilów, zniszczona Warszawa, gehenna wypędzonej ludności. Taki był tragiczny bilans Powstania Warszawskiego. Wydarzenia wywołanego najbardziej bezmyślnym rozkazem w całej historii Polski. Niestety po dziś dzień jest ono czczone w naszym kraju. Czy Powstanie Warszawskie miało jakiekolwiek szanse powodzenia?

Sowieci pomogą

Szans na powodzenie Powstania Warszawskiego w żadnym wypadku nie było. Opierało się ono na, jakże naiwnym, założeniu, że pomocy walczącej stolicy udzielą wojska sowieckie, które latem 1944 roku dotarły na wschodni brzeg Wisły. Do dziś słychać głosy, że wszystko było tak piękne, tylko ten „wredny Stalin” wszystko popsuł, nie przychodząc naszym bohaterskim chłopcom z pomocą. A czemu ktokolwiek twierdził, że Stalin z pomocą przyjdzie? Uwierzono zapewnieniom Sowietów, którzy podjudzali stolicę do walki za pomocą wysyłanych przez siebie audycji propagandowych? A może myślano, że człowiek, który bez mrugnięcia okiem, zagłodził kilka milionów mieszkańców własnego państwa, wzruszy się bohaterstwem Warszawy? Liczono na pomoc człowieka, na którego rozkaz zamordowano tysiące polskich oficerów? Pierwszym i podstawowym błędem dowództwa AK było założenie, że Sowieci przyjdą walczącym Polakom z pomocą. Tym bardziej że dowództwo doskonale wiedziało, jak Sowieci traktowali żołnierzy państwa podziemnego podczas Akcji Burza. Akcja ta polegała na ujawnianiu się polskich oddziałów partyzanckich lokalnemu dowództwu sowieckiemu, aby wspólnie walczyć z Niemcami. Oddziały te spotykał taki los, że były rozbrajane a ich oficerowie mordowani albo wywożeni do łagrów. Skoro więc jasno było widać, jaki Stalin ma stosunek do polskiego podziemia niepodległościowego, to jak można było decyzję o wybuchu Powstania, które mogło skutkować (i skutkowało) śmiercią rzeszy warszawiaków, oprzeć na bezpodstawnym przypuszczeniu, że Armia Czerwona przyjdzie z pomocą?

Rzeź, nie walka

To, że liczenie na pomoc Sowietów było bezpodstawne i naiwne, już ustaliliśmy. Co zatem zostawało na ulicach Warszawy po odrzuceniu ewentualnego włączenia się armii radzieckiej w walkę? Z jednej strony stała Armia Krajowa i formacje sojusznicze. Żołnierze uzbrojeni w trochę broni ręcznej i granatów. Ci, którzy nie mieli nawet tego (a było ich sporo; szacuje się, że bronią dysponował tylko co dziesiąty powstaniec), mogli ratować się butelkami wypełnionymi benzyną. Z drugiej natomiast strony stała jedna z najsilniejszych ówczesnych armii świata. Oddziały Wehrmachtu i SS, mające w swoim posiadaniu broń pancerną i artylerię ciężką oraz wspierane przez lotnictwo. Czy w takim starciu Polacy mieli jakąkolwiek szansę powodzenia? To oczywiście pytanie retoryczne. Zwycięstwa Dawida nad Goliatem się nie zdarzają.

Co by dało zwycięstwo nad Niemcami?

Załóżmy jednak, co zupełnie nieprawdopodobne, że jakimś cudem nasi dzielni chłopcy dają Niemcom łupnia i wyganiają ich z Warszawy. Co dzieje się wtedy? Wtedy do Warszawy wkracza Armia Czerwona. AK-owców natomiast czeka ten sam los, co ich kolegów na zajętych wcześniej przez nią terenach polskich. Jaki to los? Rozstrzeliwania, bydlęce wagony, Sybir, ewentualnie wcielenie do wojsk polskich sympatyzujących z komunistami. Józef Stalin nie był „dobrym wujkiem”. Doskonale wiedział, że żołnierze polskiego państwa podziemnego są jego wrogami i będą mu utrudniać zaprowadzenie komunistycznych porządków na terytorium Polski. Tak się zdarzyło, że dzięki głupocie naszego dowództwa cel Stalina w postaci eliminacji sporej części polskiego ruchu oporu został spełniony. Gdyby jednak nie spełniono go rękami niemieckimi, to wódz Związku Radzieckiego załatwiłby sprawę tak samo, jak załatwiał później z tzw. Żołnierzami Wyklętymi. Powstańcy zostaliby spacyfikowani przez same wojska radzieckie lub za pomocą polskich komunistów. Powstanie Warszawskie, nawet w przypadku osiągnięcia sukcesu w postaci wypędzenia Niemców z Warszawy, byłoby bezcelowe. W żaden sposób nie zbliżyłoby nas do wolnej Polski.

Uczmy się na błędach

Raz na zawsze trzeba powiedzieć sobie, że decyzja o wywołaniu Powstania Warszawskiego była ogromnym błędem. Dowództwo AK zdawało sobie (a przynajmniej powinno zdawać) sprawę, że podejmuje krok, który nie może wywołać żadnych wymiernych skutków. A równocześnie narażało przecież życie setek tysięcy mieszkańców Warszawy. Po pięciu latach okupacji wiadome było, że Niemcy nie będą grać „fair” (bo i przez 5 lat tak nie grali) i za decyzję o wybuchu powstania zemszczą się okrutnymi zbrodniami na ludności cywilnej. Osobiście niezwykle irytuje mnie też próba przerzucania odpowiedzialności z dowództwa AK na szeregowych żołnierzy i warszawiaków, którzy rzekomo tak rwali się do walki, że biedne dowództwo nie miało wyboru. To uwłacza przede wszystkim szeregowym powstańcom, od których trudno wymagać wysublimowanych analiz politycznych i do których trudno mieć o cokolwiek pretensje. Byli żołnierzami i wykonali rozkaz. Chociaż wielu z nich paliło się do powstania, to bez rozkazu dowództwa niczego by nie uczynili. Jest na to dowód. Kilka dni przed wybuchem powstania płk. „Monter” ogłosił pogotowie bojowe i nakazał być w każdej chwili gotowym do godziny „W”. Kiedy później zostało ono odwołane, szeregowi żołnierze grzecznie rozeszli się do domów. Byli dobrymi żołnierzami, którzy słuchali rozkazów, a nie bandą maruderów urządzającą samowolkę wbrew dowództwu. Tym gorzej, że trafiło im się głupie dowództwo. Jest mi niezwykle przykro, kiedy widzę w Polsce ulice imienia ludzi takich jak Tadeusz Bór-Komorowski czy Leopold Okulicki – ludzi, którzy wywołali Powstanie Warszawskie. To znak, że nie uczymy się na błędach. I nie jest prawdą, że my, żyjący dzisiaj, nie mamy prawa oceniać błędów przeszłości. Nie tylko możemy, ale i musimy to robić. Jeżeli bowiem z błędów przeszłości nie wyciągnie się stosownych wniosków, to błędy te powtórzą się w przyszłości.

Na zakończenie pozwolę sobie oddać głos gen. Władysławowi Andersowi:

Chyba nikt uczciwy i nieślepy nie miał jednak złudzeń, że stanie się to, co się stało, to jest, że Sowiety nie tylko nie pomogą naszej ukochanej, bohaterskiej Warszawie, ale z największym zadowoleniem i radością będą czekać, aż się wyleje do dna najlepsza krew Narodu Polskiego.
Byłem zawsze, a także wszyscy moi koledzy w Korpusie zdania, że w chwili, kiedy Niemcy wyraźnie się walą, kiedy bolszewicy tak samo wrogo weszli do Polski i niszczą tak jak w roku 1939 naszych najlepszych ludzi – powstanie w ogóle nie tylko nie miało żadnego sensu, ale było nawet zbrodnią”.

O autorze

Student. W czasach liceum laureat olimpiad z wiedzy o społeczeństwie. Zwolennik integracji europejskiej, realizmu politycznego w stosunkach międzynarodowych, państwa dobrobytu oraz rozdziału Kościoła od państwa i polityki. Oprócz polityki interesuje się filozofią, ekonomią, historią i turystyką górską.